sobota, 27 kwietnia 2013

TASHI DELEK!

Diri diri, Maryniu:)  *Zgaduj-Zgadula:  Co oznacza ten indyjski zwrot? (mile widziane pozagooglowskie interpretacje:)

Reminiscencje z Kumbh Mela



Jajeczka zjedzone, jedziemy do West Bengal. Witamy się co prawda z Europą, ale ja wracam jeszcze pamięcią - zaznaczam, pamięcią:) - do Indii.
Chcę dotrzeć do rejonu Sikkim na Losar - tybetański Nowy Rok, ale mam sprzeczne informacje co do daty...
Po zawrocie głowy na dworcu kolejowym w Allahabad, trzeba było spróbować swojego szczęścia gdzie indziej. Panowie zapewniali, że na następnej stacji, tj. w Mirzapur nie będzie problemów z transportem roweru. Żeby szybciej doświadczyć tego szczęścia (do Mirzapur ok. 100 km) pomimo radości, że w końcu się kręci (droga niezła i nawet po uszach tak nie daje), po 50-ciu km. postanowiłam wsiąść w autobus. Na kolei czas niezły, ale znów schody... Bilet niedostępny i gdyby nie pomoc jednego z "ważnych" pracowników, na pewno byłoby więcej stresu i musiałabym być bardziej bezczelna. Pewnie że wolałabym być niezależną damą, ale czasem trzeba się poświęcić;) Kupuję "gender" za 170 rupii, a w pociągu muszę dokupić miejscówkę. Transport roweru oficjalnie niedozwolony, ale ostatecznie będzie włożony na złączeniach wagonów pod moją odpowiedzialność. "No problem":) Po ok. 4 godz. spóźnienia wsiadam do pociągu, co prawda jeszcze nie mojego, ale jest jakieś urozmaicenie. Tu miłe towarzystwo - rodzinka jadąca na wesele.

W kullar - glinianych naczyniach - indyjski czaj smakuje jeszcze lepiej

Na stacji pełno szczurów. Kiedy wróciłam z obchodu, jeden baraszkował w mojej sakwie, zajadając świeże czapati

Dłonie pana młodego

Pierwsze przygotowania do uroczystości weselnej, niestety z żalem muszę odmówić udziału


Po godzinie wysiadka i czekanie kolejne 4 godziny. Mahananda Expres przyjeżdża o świcie. Okazuje się, że na razie nie ma miejsc, ale wszystkie toboły w środku, więc nie jest źle. Rankiem zwalnia się miejsce, pakuję się do śpiwora bo zasypiam na stojąco. Ludzie właśnie się budzą, robi się gwarno. Pociąg tętni życiem. Pierwsi wchodzą sprzedawcy czaju, potem szeroka gama towarów - jedzonko (na obiad samosa, czapati z sosem, oczywiście piekielnie pikantnym), kawa - nie różniąca się niczym w smaku od czaju, zabawki, agd...

Plan dotarcia do Siliguri w ciągu dnia wziął w łeb i po dwóch dniach wylądowałam nocną porą w New Jalpaiguri (NJP), gdzie znajduje się główny dworzec kolejowy. Najpierw targowanie, bo pan zaskakuje mnie  ceną za ciemną hotelową norę, potem dobiegające ze świątyni całonocne nagrania śpiewów "Hare Kryszna". Znowu nie te decybele, głośne Indie...
Rankiem dojazd do Siliguri i po całodniowych "załatwieniach" zostaję na noc w hotelu. Idę za tropem Lonely Planet, gdzie czytam, że w hotelu Chancellor stacjonują głównie Tybetańczycy i Nepalczycy. Umiejscowiony jest w głośnym centrum miasta, ale niedogodności rekompensują przyjaźni pracownicy i Tybetańczycy, z którymi spędzam bardzo miły wieczór.
Tu mam przedsmak świetnej znajomości angielskiego w tym rejonie. Dowiaduję się, że już 11-ego lutego przypada pierwszy dzień Losar, więc szanse na dotarcie do Sikkim zerowe, ale w okolicach Darjeeling też mogę zobaczyć obchody. Dostaję wskazówki co do drogi i informację, że jutro strajk i wstrzymany będzie ruch samochodowy. Lepszego początku na bengalskich drogach być nie mogło:)

W pociągu towarzystwo sympatycznych panów-przewodników po życiu pociągowym



Khabse i ciastka khotsay - prawie jak nasze faworki.

Teraz największym moim marzeniem jest cisza. Spełnia się ono tuż po wyjeździe z Siliguri. Droga w dobrym stanie, w krajobrazie zaczynają dominować pola herbaciane. W Suknie policjanci przypominają o strajku i zaopatrzeniu się w prowiant. Dalej droga prowadzi przez tereny wojskowe (baza Korpusu Trishakti) oraz Rezerwat Leśny Sukna-Tista. Od Rohini zaczyna się powolne pięcie serpentynami, ale przyjemne tereny. Super asfalcik, przestrzennie, spokojne wioski, zielone dywany herbaty i upragniona błoga cisza. Patrząc na przyrodę, przywołuję w pamięci krajobrazy nepalskie. 
Kiedy dojeżdżam do Kurseong widzę kościół katolicki (wzruszenie, ostatni raz dłuższa chwila w Albanii). Rozmawiam z siostrą ze Zgromadzenia św. Heleny i zagaduję o kąt do spania - w mieście coś znajdę. Kiedy jednak ruszam spod kościoła, siostra wraca i zaprasza do domu jej przyjaciół.


Społeczność Indian Gorkha czuje się dyskryminowana. Ta napływowa ludność z Nepalu walczy o ziemię i wolność. W 1980 r. Gorkhaland stał się odrębnym stanem i główną polityczną siłą w Darjeeling ścierającą się z rządem.

Zmiany w krajobrazie i kulturze















Kosciół św. Pawła Apostoła w Kurseong. Szczęśliwie następnego dnia niedziela i msza.

Kurseong - Jean i Kiran wspaniale mnie ugościły

Od Kurseong droga w złym stanie, co chwilę mijanki z jeepami. Przestrzennie i widokowo, ale niestety krajobraz za mgłą - trafiłam na bardzo słabą widoczność. Do Ghoom docieram późnym popołudniem, dlatego zatrzymuję się dopiero przed Darjeeling, w Monasterze Druk Sangak Choling Gompa, znanym jako Dhali. Trwa pudża (puja), siadam z boku, w głowie jeszcze obrazy mijającego dnia, ale powoli zatapiam się w rytualnych dźwiękach modlitwy. Na podwyższeniu siedzi dwóch guru. Starsi mnisi rozdają modlącym jedzenie, załapuję się na smaczny "czok"- tybetańską słodycz. Po pudży rozmawiam z jednym z mnichów o treści fresków, tajemniczych posągach (niestety fotografowanie zabronione, jak we wszystkich bardziej popularnych gompach). Odtąd zaczyna się mój zachwyt buddyjskimi pudżami i godziny spędzone na kontemplowaniu tej niezwykłej modlitwy.




Lampy maślane



Rankiem wracam do Dhali na pierwszy dzień Losar. Wierni zgromadzeni w gompie i na placu, niestety musiałam zająć miejsce przed wejściem i byłam trochę zawiedziona... Z braku miejsc nieustępliwy młody mnich wpuszczał do środka tylko wybrańców. Zza murów dochodziły szczątki dźwięków uroczystych obchodów, a rozmawiający ludzie zagłuszali je jeszcze bardziej. Czułam się trochę sfrustrowana. Tak więc odkrywanie tradycji Losar jeszcze przede mną...

Pierwszy dzień Losar  - Druk Sangak Choling Gompa (Dhali). Ghoom

  
Niezapomniany smak słonego czaju z mlekiem i ghee-oczyszczonym masłem

Dhiisi* - tradycyjny tybetański ryż z rodzynkami.  *zapis fonetyczny (prawidłowej nazwy nie znam)

Przed Darjeeling już myślę z niepokojem jakim natężeniem dźwięku mnie przywita i o tym, żeby znaleźć hotel w cichym, ustronnym miejscu. Jednak ten indyjski, zbudowany przez Brytyjczyków kurort okazuje się przyjemnym miasteczkiem położonym na wzgórzach, co odczuwam zaraz przy wjeździe, "wspinając się" stromymi uliczkami w poszukiwaniu hotelu.
Następnego dnia wieczorna, niewinna przejażdżka w dół skończyła się szukaniem właściwej drogi do centrum i niekończącym się powrotem stromą drogą. Także w Darjeeling trzeba dobrze się zastanowić, zanim zacznie się schodzić;)


Do dzisiaj pozostała kolonialna architektura miasta i kolejka wąskotorowa pnąca się serpentynami z Niziny Bengalskiej

Zwiedzam Instytut Himalaizmu z kompleksem Muzeum Everestu. Z sentymentem patrzę na historię zdobywania Czomolungmy, gdzie pod datą 19.05.1980 r.  Pd. Filar J. Kukuczki i A. Czoka.
A jaka widziałam niestety tylko w Zoo

Tenzing Norgay Sherpa - wspólnie z Edmundem Hillarym pierwsze wejście na Mount Everest (1953 r.)

Tradycyjny strój z Darjeeling


Zjazd z  Darjeeling do Jorethang  wśród plantacji herbaty


Droga przez Richmond Hill i Jawahar Parbat w większości w budowie. Tylko ok. 30 km, ale zjazd z przegrzanymi hamulcami zajmuje mi kilka godzin

... za to sprzyja spotkaniom
 





Księżniczki z Darjeeling
Po pół godzinie "oswajania" doczekałam się pięknego uśmiechu













Opuszczam West Bengal, przede mną brama do Sikkim


Trasa: Allahabad-Mirzapur-NJP-Siliguri-Sukna-Simulbari-Rohini (nowa droga)-Kurseong (1475 m n.p.m.) -Sonada-Ghoom (2247 m)-Darjeeling (przez Jawahar Parbat) Nayabazar


Pozdrawiam serdecznie!











piątek, 26 kwietnia 2013

Ale to już bylo...

Zdaje sobie sprawę, że niektórzy to chętnie obrzucili by nas jajami z powodu długiego milczenia na blogu...Relacje z Indii chciałam skończyć jeszcze tam, ale potem były długie nocne rozmowy z Anią, pendrivy ze zdjęciami, które odmówiły posłuszeństwa i mogę grać nimi w domino (nepalska jakość),  koczowanie na lotniskach no i stambulski szok. Każdy z nas przeżywał go inaczej, ja z powodu temperatury i aury za oknem, Ania miała szok kulturowy- szybko zatęskniła za Indiami, a Steff doznał szoku, gdy okazało się ze jego karta bankomatowa nie działa.


Zdjęcie to najlepiej oddaje nasze nastroje a więc cóż było zrobić...


Relacja okrojona, ale wszystko się tak przeciąga, a więc niech fragment przynajmniej zostanie opublikowany. Ostatni miesiąc w Indiach spędzamy w Radzastanie do którego dostajemy się dwoma autobusami z Goa. Oczywiście znowu ceregiele z rowerami pomimo zakupionego biletu i umówionej stawki. Gdy obsługa autobusu podwaja cenę za rower oddajemy bilety bez chwili zastanowienia. Potem moment konsternacji, gdyż wieczór zbliżał się nie uchronie, ale po minucie biletowy przychodzi i zgadza się na wcześniejsze warunki. Takie sytuacje podczas pobytu w Indiach zdarzają nam się często, gdyż wiele osób chce wydoić od turysty jak najwięcej kasy. My na szczęście mamy czas i nie na wszystko musimy się zgadzać, a do tego ja bardzo lubię się targować:) 

Pierwszym autobusem dojeżdżamy do Bombaju, chwila nie uwagi i z rańca pedałujemy 35 km z północnej części miasta do centrum. Jest to miasto w którym dla wyobrażenia mieszka prawie połowa mieszkańców Polski. W Bombaju spędzamy tylko kilka godz., traktujemy go jako tranzyt. Zbyt krótko by poczuć atmosferę miasta, jednak w pamięci zostaną mi dwa skojarzenia. Po pierwsze mnóstwo bezdomnych ludzi. Niektóre statystyki wspominają, że ok 60% ludzi mieszka w slumsach i na ulicy. Ludzie rozkładają swoje prowizoryczne domy pod wiaduktami, na chodnikach, w najróżniejszych miejscach. Brakuje podstawowych rzeczy tj. wody i sanitariatów. Taki obraz ulicy przeplata się ze strzelistymi, szklanymi wieżowcami.


Jednemu dzieciakowi podarowałam elegancki kapelusz:)

W pamięci zostanie również niesamowite danie, które jedliśmy w islamskiej restauracji. Był to ryż po afgańsku. Ryż przed wyjazdem traktowałam drugorzędnie, jak może pysznie smakować białe ziarno poczułam w Iranie. Wyobraźcie sobie ryżową pierzynkę ze złota. Każde ziarenko oddzielone, a złoty ryż to nic innego jak szafran. Pod ryżem znajdował się duszony kurczak pokrojony w cieniutkie plasterki w sosie imbirowym z dużą ilością czosnku. Prawdo podobnie były tam również inne przyprawy, których nie znam, a kucharz nie chciał zdradzić  tajników, ale danie było wyborne. 

Chcieliśmy również sprawdzić  jak wygląda autobus klasy sleeper. Jest to rodzaj wysokiego autobusu,   w którym w środku znajdują się swego rodzaju oddzielne boksy i można się w nich swobodnie położyć . I tak tniemy autostrada do Udaipur. Znowu troszkę inne specjały kulinarne, język, przyroda oraz klimat. Nigdy nie byłam zwolennikiem miast, przeważnie pobyt w nich był bardzo krótki, ale w Indiach trochę się to zmieniło. By nie mieć pamięci zgiełku, pośpiechu i dźwięków klaksonów zostajemy w nich trochę dłużej. Owszem zwiedzamy czasem atrakcje turystyczne, ale spacer  po wąskich nie turystycznych ulicach sprawia ze można poczuć jego klimat. Bardzo polubiłam również dachy. Dachy tutaj są płaskie jak stół. Najlepsze są dachy na których oczywiście nie ma restauracji, można posiedzieć w samotności i poobserwować codzienność  miasta. Kolorowe sari suszące się w oddali, prowizoryczny mecz krykieta czy tańczących dzieciaków. W Udaipur z dachu hotelu obserwowałam specjalne przedstawienie tj. tance radzastańskie i spektakl lakowy. W tym samym czasie Steff łowił kolejną godz. ryby w Jeziorze Pichola. Jezioro położone w centrum miasta, gdzie miejscowi łowią ryby na sznurek, kobiety robią pranie a mężczyźni rankiem zażywają kąpieli. Pora była wyruszyć  z Udaipur- białego miasto stworzonego przez Maharaja Udai Singh II w XVIII w którym białe hawele przeplatają się z pałacami i świątyniami do Mt. Abu.




Będziе  brakowało mi tej mozaiki religijnej. Wieczorami śpiewy i modlitwy z meczetów, świątyń.

Mkniemy autostradą i początkowo nie możemy aż uwierzyć , że to ciągle Indie:) Ruch znikomy, a od czasu do czasu tylko kolorowe ciężarówki z muzyką. Wyobraźcie sobie że jedziecie autostradą Kraków - Katowice i najpierw wkraczają kozy i barany, potem ogromne stado krów, które blokują wszystkie pasy ruchu a na koniec zadzieracie głowy do góry bo nad Wami dostojnie kroczą wielbłądy. Panowie w turbanach powoli podążają za swoimi pupilami.







Każdy podróżuje jak lubi lub może


Przed nami rozpościera się płaskowyż mający 22 km długości i sukcesywnie pniemy się do góry. Mt.Abu najwyżej położone miasto w Radzastanie. Niektórzy mówią, że jest to radzastanski Kaszmir, ze względu na wyjątkowy klimat. Dla wyznawców Dzinizmu, odłamu  swetambara jest to święta góra. W mieście mnóstwo białych, opalonych aniołów to wyznawcy Dzinizmu. Kilka km za miastem znajduje się przepiękny kompleks świątyń Dilwara. Nie można było robić zdjęć , ale to prawdziwe cudeńko architektoniczne. Przed wejściem ludzie ściągają paski, gdyż wszelkie elementy skórzane zabronione, każą mi również zostawić  wodę. Żałuje, że nie mam wystarczającej wiedzy na temat tego wyznania i obiecuje sobie, ze po powrocie temat zgłębię. Widzę m.in XI Świątynie Vimal Vasahi, poświęcona pierwszemu tirthankarowi Adinath. W centralnym miejscu stoi jego podobizna a wokół kilkadziesiąt pomieszczeń z bóstwami. To wszystko wykute w mlecznym marmurze. Podziwiam przepiękne kolumny i sufit z płaskorzeźbami. Majstersztyk. Gorący marmur sprawia, że nogi rwą się do przodu, ale oczy nie mogły się nadziwić. Kompleks Dilwara zrobił na mnie wrażenie...



Świątynia wyznawców Dzinizmu w Abu Road.



Mt Abu kojarzy mi się jeszcze z jednym wspomnieniem tj. z filmami. Pierwszy raz w swoim życiu jestem ponad  8 miesięcy w podróży. Jest to czas relatywnie krótki i nie chodzi o to żeby się roztkliwiać, ale czasami tęskni mi się za Bliskimi, smakami, zapachami czy za prozaicznymi czynnościami. W Mt. abu w hotelu trafiliśmy na dobre filmy w telewizji i tak oglądaliśmy je prawie do rana. Gdy jestem już przy temacie tęsknoty to brakuje mi również książek. Nieliczny pdf , który zachował się na komórce to "Śladami Rena" M. Wilka. Książkę oczywiście polecam, ale jak to w życiu bywa najbardziej przemawiają obrazy, które nas dotyczą albo których potrzebujemy. Odnajduje tam motyw drogi i ciszy. Nigdy nie myślałam tyle o ciszy co w Indiach.. Droga, którą my podróżujemy z Mt. abu jest bardzo różna. Pedałujemy wąskimi traktami, których nie mamy na mapie, a w między czasie wkraczamy znowu w wir samochodów. Wokół obserwujemy przyrodę, która również się zmienia. Radzastan to większości teren  pustynny, ale nie jednorodny. Piasek ma różną strukturę, rzeźbę, a zwierzęta są bardziej w ukryciu. Pamiętam jeden dzień, kiedy moczyliśmy nogi w korycie, z którego piją zwierzęta i obserwowaliśmy ptaki. One tak jak my potrzebowały cienia.


Trudno nie wierzyć  w ewolucje, nawet wiem co mam z małpy, tak jak one lubię słodycze:) Otwarta sakwa wiele rzeczy, a one kradną tylko ciastka.



Steffa hobbi, fotografowanie zwierząt nawet martwych






Pedałowaliśmy dalej i nagle niespodziewane pewien mężczyzna na motorze zaprosił nas do swojego domu. Wspólnie przygotowaliśmy posiłek. Kobiety, które były "nieme" na motorze, w domu były gwiazdami towarzystwa. Bariera językowa po raz kolejny nie była przeszkodą, ale kolejni członkowie rodzinny przychodzili się z nami przywitać, uczono nas jak zawijać  turbany i oczywiście były tance. Dom był gwarny, później przed nami postawili duszone warzywa i czapati, a gospodarz domu zaczął nas karmić. Początkowo czułam się skrepowana, ale jedzenie komuś z ręki to przejaw szacunku w stosunku do gości i gospodarzy.
Nadchodził wieczór i musieliśmy podjąć decyzje co robimy, gospodarze również zaprosili nas na noc do domu. Ja nie do końca wyczułam czy zrobili to z grzeczności, a także ilość ludzi w domu chyba trochę mnie przerażała, dlatego podjęliśmy decyzje (chyba powinnam napisać ze była to głównie moja decyzja...), że czas ruszać w drogę. Niestety czasem są takie momenty gdzie człowiek szybko nie rozpozna w sobie czego chce... Tym razem tak było, odmówiłam zaproszenia zostania na noc, ale bardzo szybko tego żałowałam, a nie potrafiłam się z tego wycofać. Pożegnaliśmy się bardzo wylewnie, praktycznie z całą wioską i ruszyliśmy do przodu. Jechaliśmy w ciszy. Steff był zły na mnie, a ja na siebie, ale musieliśmy szybko znaleźć  miejsce do spania. Tamta noc chyba na zawsze zostanie w mojej pamięci... kiedyś przy kuflu piwa, zainteresowanym opowiem co się wydarzyło, a teraz tylko nie które skojarzenia: toaleta, pastuszkowie. Możecie sobie stworzyć własną historie, a po powrocie sobie opowiemy...




Robimy czapati.
Wszystkie mężatki, pierścionki ślubne


A to już skojarzenia z tej nie zapomnianej nocy...




Gdyby mały przybysz  planety B-612 podróżował z nami jako obserwator stwierdził by chyba, że jest to planeta mężczyzn. Szczególnie wioski są takimi miejscami. Mężczyźni co chwile delektujący się wszech obecnym czajem i wylegują na łożach. Piękniejszą płeć można zobaczyć większości przy pracy - budująca drogi, noszącą wodę czy pracującą przy żniwach.

Herbatka z mlekiem, cukrem, imbirem





Na ulicach można spotkać sporo żebrzących dzieciaków

Kolejnym naszym celem był Jodpur. O tym mieście opowiadał nam Maciek, który zaprosił nas do bambusowej chaty. Był on zachwycony widokiem niebieskiego miasta z fortu. Narysował nam nawet mapę, z którego punktu najlepiej go oglądać. W Jodpur zostaliśmy trochę dłużej w ładnej hawel Yogi Hostel gdyż dowiedzieliśmy się, że zbliża się Holi Festiwal. Wszyscy byli podekscytowani tym wydarzeniem. W między czasie autobusem skoczyliśmy do Jaislamer, ale o tym mieście pewnie Ania więcej napisze gdyż spedziła tam sporo czasu.

Niebieskie miasto- Jodpur.
Złote miasto Jaisalmer


Piękne dźwięki raventy ze śpiewem






Radzastańskie kukiełki


Upraszczając Holy Festiwal to święto barw i kolorów w Hinduizmie. A było to tak. Dawno, dawno temu żył sobie król Hirnakasypa, który miał syna Prahalad. I jak to w życiu bywa po czasy współczesne, dzieci lubią płatać figle i często мајą inne zainteresowania, patrzenie na świat niż rodzice.
 Hirnakasypa- człowiek władczy, niewierzący w żadne bóstwa zaś jego syn upodobał sobie Boga Vishnu. Prahalad, każdą wolną chwilę spędzał na modlitwie, oddawał mu cześć  zaś jego ojciec nie mógł tego znieść. Król praktycznie oszalał z nienawiści i postanowił zabić swoje dziecko. Prób było wiele, ale wszystkie daremne. Poprosił zatem swoją siostrę Holike o unicestwienie Prahalda. Holika, jak to kobieta:)- przebiegła, chciała użyć podstępu i zarazem sprawdzić bratanka wiarę: "Skoro Vishnu jest taki Wszechmocny, usiąć w stosie drewna i zobaczymy czy Cię ocali?" - zaproponowała  Holika. " Dobrze , ale Ty uczynisz to samo". Jak się możecie domyśleć  Prahalad został ocalony, a Holika spłonęła, a król został zgładzony. Dlatego wieczorem praktycznie na każdej ulicy, stawiano stosy drewna, a pośrodku kij bambusowy lub kłosy zboża, które symbolizowały Holike. To wszytko przy dźwiękach bębnów i śpiewów. A potem już tylko radość i kolory, że zło zwyciężyło dobro. Tą historię opowiedział mi jeden sklepikarz.
Niestety mnie wpuszczono w maliny i powiedziano, że największa ceremonia będzie o 3 nad ranem. Zbagatelizowałam wcześniejsze śpiewy i gdy o 2 w nocy udałam się na spacer na ulicach zobaczyłam tylko dyszące ogniska i  niedopite oczy świętujących. Ale od rana szał kolorów, dzieciaki z pistoletami z kolorową wodą i masaż twarzy wielokolorowym proszkiem. Trzeba jednak zaznaczyć, że nie było to nachalne i za każdym razem pytano, czy można. Dopadła nas również gromada Kolorowych i w bocznej uliczce, głośno śpiewając odprawili nad nami czary:). Jedno z nas siedziało na ziemi, a grupa 20 mężczyzn z bambusowymi kijami śpiewała i uderzała nimi nad głową. Świętujący odwiedzali również domy, w których były nowo narodzeni chłopcy i w ten sam sposób życzono im długiego życia.



2 w nocy ognisko juz dogasało


Nie da się łowić  rybek, to przynajmniej je nakarmie

Kijem oczywiście dostałam w głowę, ale długie życie mam przed sobą...
Kilka dni juz przed Holi, grajkowie przygotowywali się wieczorami do święta


A potem ruszyliśmy w kierunku Puskhar, a dalej drogami, których nie mieliśmy nawet na mapie w poszukiwaniu jezior. Jedno udało się tylko znaleźć , pozostałe były wyschnięte. Był też jeden feralny dzień. Najpierw jeden z dzieciaków rzucił mi w twarz czymś w rodzaju oleju,  a potem Steffa chcieli obrzucić  kamieniami. Na szczęście wieczorem przyroda wynagrodziła nam wszystko, ubolewaliśmy że nie widzieliśmy skorpionów i tu nagle wspaniałe owady i skorpiony wylegujące się na skalach.

Kiedy zatrzymywaliśmy się  by zrobić wieczorne zakupy takie tłumy nas witały:)

Słonne Jezioro Sambhar


Zgaduj-zgadula: coz to za owad? Sama nie wiem, ale potrafił tańczyć :)

Nasz znak firmowy:)


Widziałam tylko fragment Indii, jednak był to najbardziej wymagający kraj, bynajmniej nie pod względem fizycznym, ale psychicznym. Nie znaczy jednak, ze nie chcę tam wrócić.

Czas dalej w drogę

 Pozdrawiam Ciepło