poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Przygody Bolka i Lolka - Czarnogóra

Czarnogóra zachwyciła nas przede wszystkim krajobrazem. Wiemy, że nasze zdjęcia niestety nie oddadzą tej przestrzeni, tych różnorodnych kolorów, niesamowitych zjazdów, ale poniżej namiastka tego, co widziałyśmy. W Czarnogórze zwiedziłyśmy między innymi hity przewodnikowe.

Pn Czarnogóry - rejon Metaljki i Pljevlji
Pierwsze widoki sielankowe, ale jednak krajobraz zupełnie różniący się od tego, który mijałyśmy do tej pory. Bardziej skaliście, żółte połoniny i przestrzeń. Uroczy pastuszkowie pozdrawiali nas serdecznie.  Łąki bardzo zadbane, wykoszone na 5 cm (sic!) wszystko to zasługa naturalnych kosiarek. Symfonia "BeeMuu" w tonacji C-dur umilała nam jazdę:) Wrażenia niesamowite... Noc spędzona na a la prerii zostanie w pamięci i choć wieczór był zimny, to piękne niebo zatrzymało nas na długo przed namiotem. Wymyślałyśmy różne nazwy gwiazdozbiorów;) Ubolewamy, że mamy tak nikłą wiedzę na ten temat - może ktoś prześle dobrą mapę nieba? :)

Kanion Tara



























Park Narodowy Durmitor 
Kolokwialnie mówiąc, liznęłyśmy go tylko. Przypomniał nam nasze poczciwe Tatry, z tą różnicą że w środku Parku znajdowało się Jezioro Czarne, w którym kąpali się ludzie. Rozmieszczone były również ekorzeźby, między nimi "współczesny strażnik przyrody" ;)





Jezioro Czarne

"Płoną góry, płoną lasy..."

A teraz zagadka - do jakiej Zatoki i miejscowości zjechałyśmy?  
Zagadka to tzw. tribond (skojarzenie jest wspólne dla trzech podanych wyrazów). Dla niewtajemniczonych przykład tribondu, który miał być już w prologu: koło- wróżka- mądrość. Odpowiedź w P. S. 1.
A teraz tribond właściwy: Ala- pies- płotek. Rozwiązanie tribondu kojarzy się z nazwą miejscowości.

Uwierzcie, zjazd marzenie!








 
Miasteczko Perast







Średniowieczne miasto...








Nasze życie...

Noclegi mamy w hotelach wielogwiazdkowych:)

Zewsząd czyhają na nas pokusy, ale jesteśmy wierne naszym rumakom



Nasza łódź:)
Patrzą na nas kusząco

Z banalnych historii... Jesteśmy od kilku dni nad morzem (m.in. Budva, Bar, Ulcinj) i choć pięknie, to wieczorny wesołomiasteczkowy gwar nie dla nas. Wczoraj długo nam zeszło, zanim znalazłyśmy jakąś spokojną kawiarnię, w której można usłyszeć swoje myśli (wszystko dla bloga;) Po 24-tej wyszłyśmy, myśląc tylko o położeniu się na plaży. Jedna z nas z impetem otworzyła zapięcie i połowa kluczyka została jej w ręce. Mała zagwozdka co robić i szukanie supermana. Nadchodzącym panom zadajemy pytanie, czy są silnymi mężczyznami;) i oczywiście duma męska nie pozwala nie rozwiązać problemu. Jeden z nich okazał się tajniakiem i szybko załatwił odpowiedni sprzęt. Z uśmiechem na twarzy poinformował nas, że w Montenegro nie spina się rowerów, gdyż jest bezpiecznie.


Poranne morze znacznie spokojniejsze, w nocy piękny sztorm
 Nad morzem pokazujemy swoje dwukolorowe ciała (Wam tego oszczędzimy), przymierzamy się do pedicure;)


Powolna metamorfoza...w szympansa?

 Zdjęcie, które nas rozbawia do łez - "Przygody Bolka i Lolka" :)

A.P. chciała być długowłosą blondynką, ale jednak obydwie będziemy szukać fryzjera w Albanii

P.S.1. Odp. na tribond: ząb. Dbamy o nie codziennie. Pozdrowienia dla naszych speców od zębów!
P.S. 2. Dziękujemy Wszystkim, którzy pomogli nam do tej pory w "akcji aparat"!
P.S. 3. Dla Maciusia - Tygrysek nadal bryka, najbardziej przy zdjazdach:)

Tuż po kąpieli:)



czwartek, 23 sierpnia 2012

Szukamy kuriera

Tym razem krótki, nietypowy post. Szukamy kogoś, kto wybiera się na Bałkany (w tym momencie jesteśmy w Czarnogórze, potem Albania, Macedonia), pn Grecji i Stambuł/okolice. Poważnie doskwiera nam brak lepszego aparatu fotograficznego i chciałybyśmy, żeby nam go ktoś podrzucił. Lub może ktoś ma informacje nt kupna w ww rejonie (jak wygląda rozpatrywanie gwarancji w Polsce). Prosimy roześlijcie tę wiadomość do Waszych pewnych znajomych. Najszybszy kontakt z nami to sms.
Z góry dziękujemy za trud! Mocno Was pozdrawiamy!
Zorganizowane Skorpiony ;)

P.S. Najbliżej właściwej odpowiedzi na naszą zagadkę była Mamcia M. Gratulujemy! :) Wczoraj byłyśmy w Kanionie Tara, a ostatnie zdjęcie pochodzi z Parku Narodowego ..., a skojarzenie do niego to tyfus. Zgadujcie, to łatwiutkie;)

Most na Tarze

My na moście;)


Ekosztuka w .........





wtorek, 21 sierpnia 2012

Bośnia i Hercegowina - tranzyt

Państwo Bośnia i Hercegowina to skomplikowany "twór". Nie mamy zamiaru Wam tutaj robić wykładu na temat polityki i historii, ale mówiąc bardzo obrazowo w skład tego kraju wchodzą: Bośnia, Hercegowina i Republika Serbska. My byłyśmy tylko w Republice Serbskiej przez kilka dni. 

W oddali kolejka wąskotorowa




Dotychczas żywe były myśli o nie tak dawnej wojnie na Bałkanach, tutaj jednak "namacalnie" zobaczyłyśmy jej ślady. Visegrad - miasto, które przeszło do historii. Słynie z XVI-w. kamiennego mostu na Drinie.

Visegrad

Nam utkwił najbardziej w pamięci obraz ogromnego cmentarza muzułmańskiego (mizara). 


W Visegradzie zginęło kilka tysięcy muzułmańskich kobiet, mężczyzn i dzieci. Wielu Boszniaków opuściło ten rejon i pustostany domów widoczne są w wielu miejscach. 
Krajobraz BiH wzbogacają meczety, z których niosło się echo modlitwy muezinów.

Teraz przejdziemy do bardziej przyziemnych spraw. 
Na początku musiałyśmy się zmierzyć z kasą. Republika Serbska dopuszcza jeszcze płatności w dinarach serbskich, choć nie wszędzie. Oficjalną bowiem walutą w BiH jest marka konvertibilna - KM (1 euro=1,94 KM). I tak przez kilkudniowy pobyt nie wiedziałyśmy, czy mamy czym zapłacić, czy nie;) Na szczęście w obiegu jest również euro.

Kraj ten zostanie również w naszej pamięci ze względu na mnogość tuneli (na drodze Visegrad-Sopotnica ponad 20), ale wiemy że to dopiero początek. Każda z nas zapomniała, jak to było w  norweskich tunelach;) Maksymalna "spina" i oby jak najszybciej do światła. Pod koniec tunelu czujemy się jak nakręcone pajacyki, jadące z maks. prędkością - nienawidzimy tuneli! Czynią z nas zatrwożone maszyny (jedyny kontakt: "Ala! Jesteś? JESTEM!").

A teraz historia jednego barana, który potrząsnął nami;) W przydrożnej knajpie, w której nic innego nie było do jedzenia zamówiłyśmy porcję "beee" (komunikacja z kelnerką) i sałatkę. Bez rewelacji, ale lokalnych potraw trzeba próbować. Baran dał o sobie znać w nocy;) Kolejny dzień minął w stanie lewitacji, bez większych szczegółów. Rozłożyłyśmy się przy domu na sprzedaż i tego dnia poznawała nas lokalna ludność. W oddali dało się słyszeć wystrzały - jak się okazało, miejscowi ciągle mają broń, którą ciągle się chwalą. Spokojnie, to nie fragment z filmu akcji, tylko swoisty rodzaj odpustu. Po całodniowym odpoczynku wszystko wróciło do normy i znów mamy apetyt. Ale wczorajsze zaproszenie na jagnięcinę od miejscowego pastuszka zostało odrzucone.

Jeśli ktoś udaje się do Czarnogóry, to bardzo polecamy przejście w Metaljka. Droga bardzo malownicza, nieruchliwa, w bardzo dobrym stanie. Od odprawy w BiH do przywitania przez celnika czarnogórskiego jest ok. 8 km pod górę. 

Czarnogóra przed nami:)

P.S. Nadrabiamy zaległości w relacjach, dlatego mamy wrażenie, że więcej siedzimy w knajpach niż na rowerze;) ale jest przyjemnie:) Dziękujemy wszystkim za wsparcie i za obecność! Bardzo nas to cieszy!
A teraz bardzo prosta zagadka - gdzie się udajemy? Skojarzenie - nasze babcie używały tej rzeczy do robienia prania:)

Chciał z nami jechać, ale nie miał roweru




sobota, 18 sierpnia 2012

Serbia - kolejna odsłona

Dobar dan! :) 
Pomykamy powoli, ale do przodu. Mamy duże zaległości w pisaniu, ale niestety na naszych "kampingach" jeszcze nie ma internetu;) Przez tydzień wiele się wydarzyło. Po drodze niezwykłe miejsca, połączone z niesamowitymi spotkaniami z ludźmi. Ale po kolei...
Poznałyśmy człowieka, który był jakby odzwierciedleniem głównego bohatera z filmu "Prawdziwa historia" z A. Hopkinsem. Człowieka pozytywnie zakręconego, z wielką pasją. A było to tak...
Przy wjeździe do centrum Nowego Sadu "dopadł" nas rowerzysta - uśmiechnięty, wysportowany, starszy pan:) który zaprosił nas na soczek. Podczas rozmowy okazało się, że zwiedził prawie cały świat na rowerze. Zasypywał nas ciekawymi opowieściami, co chwila rzucając szczegółowymi danymi liczbowymi (A.S. ech, chciałabym mieć taką pamięć). Oprócz uprawiania sportu fascynowało go życie blisko natury, np. hartował się tylko zimną wodą, jego strój zimą nie różnił się od letniego, medytował, robił regularne oczyszczanie organizmu (głodówki). Zaprosił nas do siebie na wieczorne oglądanie zdjęć i opowieści z podróży. Miałyśmy chwilę na rekonesans po N.Sadzie. W Rynku namiastka Krakowa - Kościół Mariacki. Bardzo sympatyczne knajpki;) Byłyśmy umówione 12 km za N.Sadem, na godz. 18, ale degustacja lokalnych specjałów przeciągnęła się. Zestresowane, z brzuchem na kierownicy, pomykamy do naszego nowego przyjaciela. W drodze przewidujemy, że wyjedzie nam naprzeciw. I tak się stało. Zaprosił nas na przepyszną zupę (ciorbę) rybną z suma, po czym jak dwie "kuleczki"/kule toczyłyśmy się po górkach. Ciężko było, ale Femić elegancko nadawał tempo, kontrolując tyły;) W końcu dotarliśmy do Strazilova. Rowery zaparkowałyśmy w garażu, a nasz gospodarz kazał zostawić wszystko oprócz paszportu, wspominając że ma 6 pokoi i wszystko co potrzebujemy. W drodze do domu, włączyły się nasze wyobrażenia o prysznicu itp. Domek rzeczywiście super, ale w pokojach mieszkały rowery i sprzęt do ćwiczeń:) Na tarasie zademonstrował nam swój sposób na prysznic: w pierwszym wiaderku się mydlimy (szamponik:), w drugim płuczemy, a trzecie wylewamy z góry całe na siebie. Obowiązkowo nie używamy ręcznika. Było zabawnie, sympatycznie i autentycznie. A potem zaczęło się snucie opowieści przy fantastycznych zdjęciach (na płótnie o wymiarach 50x50). Zasypiałyśmy przy dźwiękach muzyki z Festiwalu w Guczy.

Sliki (zdj.) ze wszystkich kontynentów. Jednego wieczoru zwiedziłyśmy pół świata
Następnego dnia wraz z Femiciem udaliśmy się na zwiedzanie monasterów na terenie Fruskiej Gory. Jest to kompleks wielu monasterów, Park godny polecenia. Teren górzysty i rozproszenie świątyń sprzyja wędrówkom rowerowym. Mogłyśmy uczestniczyć w niedzielnej modlitwie przy cerkiewnych, przejmujących śpiewach. Był to wyjątkowy czas pod wieloma względami...

Miejsce zobowiązuje    


Miałyśmy małe marzenie, żeby spać w monasterze. Po długim nabożeństwie z zakonnicami w Jazku zapytałyśmy o nocleg. Niestety formuła klasztorna nie pozwalała przygarnąć turystów. Wychodząc, rzuciłyśmy do siebie, że będzie dobrze, Opatrzność czuwa. Po chwili podszedł do nas pan, witając nas po polsku. Ku naszemu zaskoczeniu okazało się, że jest Serbem prowadzącym oddział polskiej firmy. Sympatyczny Jegomość zaprosił nas do siebie - wiele ciekawych rozmów, m.in. o zawiłych stosunkach społeczno-historycznych Bałkanów, o różnicach między Serbkami a Polkami:) Bardzo ciekawy człowiek, gościnny, służący pomocą. Życzliwość napotkanych ludzi dodaje nam energii do dalszego kręcenia - dziękujemy Im! 
To tyle wzniosłych słów, zaraz wygonią nas z knajpy, a chcemy jeszcze podzielić się wrażeniami z Parku Narodowego Tara (wg przewodnika to najdziksze góry Serbii). Na podjeździe z Perucac do Mitrovac wylałyśmy sporo potu (przewyższenia ok. 1000 m n.p.m.), ale widoki piękne. 



Zrobiłyśmy sobie krótką, pieszą wycieczkę do Kanionu Raca. Szlak - którego nie było - poprowadzony wzdłuż rzeki. Ładnie, ale niestety musiałyśmy zawrócić, bo dalsza eksploracja wymagała albo głupoty, albo sprzętu. 

W poszukiwaniu kanionu

Dla nas droga się skończyła

Mamy sporo zaległości w informacjach o trasach, jednak to, co zostało nam najbardziej w pamięci to droga Krupanj - Gracanica oraz Kremna - Mokra Gora.

Po dylematach wyboru dalszej drogi udałyśmy się do granicy z Bośnią i Hercegowiną w Kotroman. Ale o tym w kolejnych wpisach. Dovidenja!

Do zobaczenia;)


P.S. Nazwy miejscowości spolszczone
 


sobota, 11 sierpnia 2012

Serbowie - ludzie z sercem na dłoni

To jeszcze Węgry, nad Czarnym Keremeszem

Węgry nie chciały nas wypuścić, pierwsze podejście na przejściu granicznym w Djala zmusiło nas do odwrotu - pomimo zapewnień okazało się, że jest tylko dla Węgrów i Serbów. Przekroczyłyśmy sprawnie granicę w Szeged. 


Na pierwszym postoju w Serbii zetknęłyśmy się z wyjątkową życzliwością. Najpierw przyniesiono nam Liony, potem zaproszono nas na kawę, a na koniec miły Pan zapłacił za nasze zakupy w sklepie. Na początku było to bardzo krępujące. Próbowałyśmy odmawiać, ale wyczułyśmy, że musimy się poddać tej niezwykłej gościnności.
Na każdym kroku stykamy się z serdecznością i pozytywną ciekawością ludzi. Na temat Serbii jest wiele stereotypów, póki co łamiemy jeden z nich - na drogach czujemy się bezpiecznie, kierowcy zachowują odpowiednią odległość i pozdrawiają nas "klaksonowo" :) Po drodze wiele ciekawych spotkań, m.in. długa rozmowa z podkarpackim krajaninem (rowerzystą) z Kolbuszowej, który barwnie opowiedział o swoich podróżach po Bałkanach i nie tylko.

Powoli poznajemy smaki Serbii. Jesteśmy po degustacjach burka - ciasto à la francuskie z nadzieniem jabłkowym, serowym, szynkowym, szpinakowym (smaczne i syte). Można go kupić w piekarni, podawane z naturalnym jogurtem. Smaki rakiji też już za nami, spróbowałyśmy wieloowocowej oraz z pigwy. Smaczne:)

A teraz zagadka - gdzie jesteśmy? Drugie co do wielkości miasto w Serbii, skojarzenie - Czechow.



środa, 8 sierpnia 2012

To kaj?

W Tokaju, gdzie na każdym rogu lało się wino, nie mogłyśmy sobie odmówić kupna wyśmienitego trunku Bachusa. Kolacja tego wieczoru była wyborna: ser pleśniowy z dodatkami, polskie kabanosy, kukurydza, no i oczywiście białe wino. A wszystko to w towarzystwie uli przy blasku caritasowej świecy.
Myślałyśmy, że Węgry przejedziemy szybciej, ale upał daje się we znaki, dlatego dłuuuuuga siesta jest konieczna. Jeździmy bocznymi drogami, a więc mamy względny spokój. Krajobraz jest dość monotonny - pola słonecznika, kukurydzy i szuwary.




Zaczęłyśmy dość szybko kompletować "nasz dom", ponieważ "krasnale" robią nam psikusy (Mamuś, pogadaj ze swoim kumplem św.Antonim). Straty: gąbka popłynęła z nurtem rzeki, łyżka zabawiła na imprezie z Bachusem, kolczyk-latawiec odleciał (tak mi smutno, Dorotko). Dodatkowo zakupiony lejek do butli z benzyną.

Poznajemy serwisantów;) Po 600 km poszła nowa opona przy obręczy. Najpierw "Zrób to sam", a potem 15 km na lepionej oponie. W miasteczku z nieba nam spadł pan, który wskazał gdzie można kupić oponę i zaprosił do swojego warsztatu:) Dialog węgiersko-polski bardzo trudny, ale uśmiech zdziałał wiele.

Nasz serwisant:)








sobota, 4 sierpnia 2012

Pomyliłyśmy kierunki

 
Plaża...

02.08.2012
Trasa: Posada G. - Jaśliska - Medzilaborce - Zdudske Dlhe (uroczy nocleg nad rzeką). 73 km
Polecamy drogę Jaśliska - Medzilaborce na rower - sielankowy krajobraz z fajnym szutrem

Drugi dzień upłynął w atmosferze ostatnich pożegnań, rozmów - bo to jeszcze w Polsce... W Jaśliskach wspominamy z lokalnym miejscowym "Wino truskawkowe" A. Stasiuka  i tak schodzi;) A potem to już zapach lasu i pól, urokliwe krajobrazy Beskidu Niskiego. Kolejne ognisko, kąpiel w rzece, wspólne odpalenie nowej kuchni (pozdrawiamy Zbycha). Kuchenka to nowe cudeńko na benzynę, wkrótce będziemy robić jej pomiary gotowania:)
Życie obozowe



03.08.2012
Zdudske Dlhe - Humenne - Posa - Trhoviste - Zemplin. 100 km

Tym razem bardziej osobiście, ale kolejny dzień najlepiej opisze cytat "Żaden człowiek nie jest samotną wyspą; każdy stanowi ułamek kontynentu, część lądu (...) śmierć każdego człowieka umniejsza mnie, albowiem jestem zespolony z ludzkością. Dlatego nigdy nie pytaj, komu bije dzwon; bije on tobie." (J. Donne). Było refleksyjnie.

 


Przed wyjazdem wiele osób życzyło nam zdrowia i szczęścia. Życzymy Wam tego samego, gdyż to wszystko jest bardzo powiązane.
Przemknęłyśmy przez Słowację, a teraz czas na winne degustacje. Jesteśmy na Węgrzech. 





czwartek, 2 sierpnia 2012

O rety, zapomniałyśmy naszych mężów

Pierwszy dzień już za nami. Były pożegnania, fotoreporterzy, bramy prawie weselne, a wywiady będą po powrocie;) Wyjechałyśmy ok.11 godz. z Ropczyc, a więc pora iść na drugie śniadanie. Po 7 km stwierdziłyśmy, że wcinamy przepyszne kanapeczki Kryni. No cóż, brzucha nie da się oszukać. Pierwsze godz. jazdy bardzo męczące. Głowa nie mogła się wyluzować i natrętne myśli ciągle sprawdzały zawartość sakiew - czy wszystko jest zabrane. Nagle zaświeciła się czerwona lampka. Nie wzięłyśmy foto naszych mężów! Miałyśmy pomysł, żeby zabrać zdjęcia mężczyzn, najlepiej w mundurach i w razie W opowiadać że to nasi mężowie. Dla uwiarygodnienia sytuacji na zdjęciu powinnyśmy byś też my, ale cóż.. zawsze można zrobić fotomontaż. To taka opcja dla natrętów. Jeśli Ktoś ma ochotę popodróżować wirtualnie, to może nam coś podeśle. Myślałyśmy o jakimś castingu, ale jeszcze nie jesteśmy tak zdesperowane. 
Dzisiaj jeszcze wieczór w atmosferze domowej u przyjaciół w Posadzie G., z pysznościami i pierwszym zapachem ogniska.
Trasa: raczej ruchliwa, niewidokowa, ale chciałyśmy być jak najszybciej celu.
Ropczyce-Krosno-Posada G./k. Rymanowa. 75 km

Ściskamy mocno A&A

01.08.2012