wtorek, 12 marca 2013

Mozaika

Rozkładasz mapę Indii i widzisz mozaikę...Masz 3 miesiące i  rower a więc musisz dokonać wyboru.

Indie to siódmy kraj pod względem powierzchni na świecie. To encyklopedyczne dane, a dla wyobrażenia jest to obszar ponad 10 krotnie większy od Polski. Administracyjnie podzielony jest na 29 stanów i 6 terytorium. Początki w Indiach były trudne, był to pierwszy kraj kiedy pomyślałam, że wiza na 3 miesiące nie jest mi potrzebna. Na szczęście ogrom Indii sprawia, że są bardzo różnorodne pod wieloma względami. Stwierdzenie, które kiedyś przeczytałam, że Indie można pokochać albo znienawidzieć jest oczywiście generalizacją:)

Przyroda tropikalna. Najmniejsze nawet zwierzatka zachwycaja.

Dotarliśmy do Chennai (Madras) o godz. 22. Wypakowujemy rowery i nagle widzimy, ze Trixi:) złapał gumę w pociągu. Zmiana dętki i zaczynamy szukać jakiegoś transportu do Bangalore. Po 2 godz. okazuje się, ze pociąg mamy dopiero rano. Kolejny cel to znaleźć tylko jakiś hostel, kolejne 2 godziny bez rezultatu. Poddaliśmy się, ale na szczęście znaleźliśmy budkę z kawą i ciastkami. W miłym towarzystwie robotników drogowych, bezdomnych nabieramy sił. O 4 rano dotarliśmy na dworzec autobusowy i okazało się, że za chwilę mamy transport. Ulga, jednak po chwili biletowy zmienia stawkę za nasze rowery. Stawka jest wysoka, a sami musimy ładować wehikuły na dach autobusu. Nie ma drabiny na dach:( Ciekawe doświadczenie, opadam z sił, a grupa facetów przygląda mi się jak podnoszę wysoko, wysoko rower tak, żeby Steff mógł dosięgnąć z dachu. Docieramy na miejsce po kolejnych 8 godz. Przy wypakowywaniu bagaży, biletowy kradnie przewodnik po Indiach i znika. Robię awanturę, zbiegają się inni kierowcy i informuję, że nie odejdę dopóki książka się nie znajdzie. Po pól godz. wraca biletowy i wyciąga jak gdyby nigdy nic książkę z torby. Pamiętam, ze marzyłam tylko wtedy o spaniu i prysznicu...


Z Bangalore (prowincja Karnatka) wsiadamy już na nasze rowery i cieszymy się, że można kręcić we względnej ciszy. Samochody czasami bardzo blisko podjeżdżają, dlatego kiedy widzę dużą flagę z ogromnym patykiem bez zastanowienia zabieram ją. Jak się później okazuje, wiozę flagę partii. Wzbudzam wiele emocji czasami, jestem Kongresówka :), ale czuje się bezpieczniej na drodze.  Drogi cztery pasmowe, piękne kwiaty przy nich. Ukulturalniamy się po drodze m.in. muzea, pałace, obserwujemy codzienne życie. Oto kilka fotek:


Folklorystyczne muzeum Janapada Loka. Widzimy tradycyjne narzędzia, zdjęcia z festiwali tanecznych. Polecam!

Miasto zabawek .

W krykieta w Indiach gra się wszędzie.
Kobiety robiące pobocze przy drodze.

Rybacy.

Śpimy na dziko, a rankiem jeden pan przynosi nam kokosy. Kokosy można kupić prawie wszędzie przy drodze, choć moim faworytem został sok z trzciny cukrowej.  


Maharaja Pałac w Mysore. Robienie zdjęć w środku restrykcyjnie zabronione.


Katedra Św. Filomeny. Mnóstwo turystów, jednak zaskoczyło mnie, ze Hindusi, Muzumanie odwiedzają to miejsce  z wielkim szacunkiem. Nie ma gwaru jest cisza.

Srirangapatnam. Lrtni palac Daria Daulat Bagh.

Docieramy w końcu do  Bylakuppe. Jest to miasteczko zamieszkałe przez Tybetańczyków. W latach 60 tych rząd indyjski przeznaczył ok. 12 tyś ha ziemi dla uchodźców tybetańskich. Aktualnie żyje tam ok. 18 tyś Tybetańczyków w kilkunastu obozach. Możemy znowu posmakować kuchni tybetańskiej, nasze ulubione momo (pierożki z różnym nadzieniem). W tym rejonie potrzebny jest również specjalny permit, można go otrzymać w Delhi (oczywiście go nie mamy), dlatego do hotelu można przyjść po godz. 18.00 a opuścić go trzeba przed 9.00 rano. W Bylekupe znajduje się Złota Świątynia oraz Monastyr Namdroling. Żyje tam tysiące mnichów i mniszek. Uczestniczę w ich modlitwach. W każdej świątyni inne modły z akompaniametnem różnych instrumentów. Wieczorem z okna hotelu widzę jak mnisi wykonują różne akrobacje. Okazuje się, że rano jest wyjątkowa puja gdyż za kilka dni będzie tam obchodzony Nowy Rok. Na ogromnym dziedzińcu odbywa się prześliczne przedstawienie - nie jestem pewna, ale były to tańce Mahakali. Dźwięki trąb, bębnów oraz niesamowite kostiumy, maski sprawiają, że przenoszę się w inny świat. 




Ogromne posągi mające ponad 60 stóp wykonane są ze złota i miedzi. Setki  mnichów podczas modlitwy.








Nagle ludzie wręczali białe szale Mahakali.


Wszyscy chcieli się jej pokłonić.

Nawet  biały lew...


A potem pniemy się przez górzysty rejon Kodagu. Słynie on z plantacji kawy, bananów, pieprzu i wielu innych przypraw. Co chwilę małe sklepiki z przyprawami, a w nich m.in suszone chipsy mango, papaja czy wino bananowe. Nie tylko oczy mogą się nacieszyć widokami, zapachy kwiatów i przypraw sprawiają, że jazda staje się prawdziwą przyjemnością. Brak asfaltu przez kilkadziesiąt km nie jest problemem.

Kwiaty kawy.


Suszące się ziarna kawy.






Mnóstwo kwiatów, chciało by się zachować ich zapachy.

Docieramy w końcu nad ocean. Zanurzamy się w wodzie ciepłej jak mleko, ale po chwili orientuje się, że większość ludzi patrzy na mnie. Rozglądam się dookoła i rzeczywiście wokół sami mężczyźni, a nie liczne kobiety, które są w wodzie mają na sobie ubrania:) Jedziemy wzdłuż wybrzeża kierując się na północ. Po drodze spanie na plażach, kąpiele i codzienne degustowanie ryb. W miejscowości Malpe idziemy do portu gdzie rybacy przywożą swoje połowy. W pewnym momencie podchodzi do nas portowa policja, legitymuje nas i zadaje niby proste pytanie: Co wy tu robicie i dlaczego robicie zdjęcia ryb?. Odpowiedz banalna: Po prostu lubimy ryby:)



Komary zmusiły nas do rozbicia namiotu a rano nieprawdopodobny upał.

Wszystko w zgodzie z naturą, jemy na liściach bananowców. Kuchnia bardzo różnorodna i naprawdę smaczna.

Segregacja połowów.

Bardzo często również do rybki podawane sa muszelki.



Praca wymagająca dobrych oczu i niezwykłej cierpliwości.

W pewnym momencie odbijamy w góry, bo chcemy zobaczyć najwyższy wodospad Indii- Jog. Dostajemy sprzeczne info., że wodospad jest imponujący tylko w porze monsumowej, a teraz może nie być w nim wody. Obieramy jednak kierunek na niego i po 5 km zatrzymuje się trak proponując nam podwózkę. Wskakujemy na pakę i zaczynamy podskakiwać jak na trampolinie. Droga to dziurawy ser, a my siedzimy na samych kołach. Po kilku km mamy nowych towarzyszy oraz worki z kokosami i kilka konarów drzew. Trak podrzuca nas ok 40 km. Cieszymy się ze stopa gdyż okazało się, że jest to rejon gdzie nie ma praktycznie wiosek, a wody mieliśmy nie wiele. Wieczorem rozbijamy się na dachu pewnego sklepiku, gdyż jesteśmy w rejonie gdzie żyją tygrysy. Miejscowi martwią się o nas i ofiarowują nam pomoc. 





Pola ryżowe.


Wodospad Jog. Nie decydujemy się zobaczyć go z bliska, gdyż na dole grupa turystów, która poprostu siedzi i krzyczy... 

A potem piękny zjazd nowiutkim asfaltem. Małpy z mega długimi ogonami skaczące po drzewach i wrzeszczące owady (nie wiem do tej pory co to było, ale nadlatywało nad drzewa i po prostu krzyczało :). Wkraczamy do prowincji Goa i po 10 m widzimy zmianę. Bary z alkoholem są tutaj wszędzie w przeciwieństwie do p. Karnatka, a ceny piwa dwukrotnie niższe. Robi się zmierzch i zupełnie przypadkiem trafiamy na Plaze Polem. Mała kameralna plaża, ale aby do niej dojść musimy przejść przez jeden z barów. Nagle słyszę j.polski, witam się w języku ojczystym. Okazuje się, że jest to Maciek, którego rodzice są Polakami, ale on od najmłodszych lat mieszka w Belgii. Maciek przyjechał do Indii stopem i autobusem. Zaprasza nas do swojej bambusowej chaty. Informuje nas, że jest to plaża prywatna. On również pierwszej nocy rozbił namiot na plaży, ale szybko ktoś zapukał do jego wrót. Udało mu się znaleźć bambusowa chatkę i siedzi w niej od tygodnia, bardzo zżył s też z właścicielami. Szybko nawiązujemy kontakt, wymieniając się doświadczeniami, obserwacjami z podróży. Pobyt przedłużyliśmy o kolejne dwa dni, ale było pięknie. Rano pływamy w morzu i nagle widzimy setki małych, niebieskich rybek, które skaczą nad wodą. Niesamowite!. Chatka bambusowa jest na końcu plaży, praktycznie w ungli. Nie ma tu turystów, a wodę nabieramy ze studni. Kiedy popijaliśmy poranną kawę, odwiedził nas znajomy Maćka - Estończyk. Zaczął śpiewać nam opery w j. rosyjskim i ukraińskim. Nie wiedziałam do końca czy jeszcze śnie, czy to dzieje się naprawdę. Wysokie dźwięki, rozprzestrzeniały się po całej plaży. Nagrałam śpiewaka i tamte chwile, jednak po kilku dniach okazało się, że karta pamięci (nepalska jakość...)zrobiła figla i nie jesteśmy w stanie tych nagrań otworzyć:(, ale myślę że fachowe ręce informatyków polskich dadzą radę:). Później udajemy się do baru, smakujemy feni (alkohol z orzechów nerkowca:), przegryzamy rekinem i śpiewamy przy dźwiękach gitary a potem gramy w krykieta:) Plaza Polem została moją ulubioną plażą i mam nadzieje, że kiedyś jeszcze wrócę do bambsusowej chaty, a ona nie zostanie zamieniona na kurorty i wesołe miasteczko...
Pewnie zostalibyśmy tam dłużej, ale wymyśliliśmy sobie, że chcemy odwiedzić Hipi Market w Anjuna, a odbywa się on tylko w środy. Czas było jechać, a po drodze odwiedziliśmy Pune. Niestety Hipi Market nas zawiódł. Nie ma on nic wspólnego z Hipi, czy z marketem rzeczy używanych, tak ponoć było 20 lat temu:). 
Anjuna to turystyczne miejsce, ceny również turystyczne:) Udaje nam się rozbić namiot na terenie jednego ośrodka i objeżdżamy okoliczne plaże. Tutaj nikt już nie pływa w ubraniu:). Łapiemy ostatnie bardzo gorące promienie słońca, walczymy z wielkimi falami:) i żegnamy się z południem Indii. 

Dama z Karnatki. Może kupi pan torebeczkę czy łańcuszek?

Na bazarze wielu Tybetanczyków sprzedających głównie biżuterie.


Jedna z dzikich plaż w rejonie Karnatka.

Plaza Anjuna- kurorty, turyści wylegujący się na leżakach i krówki beztrosko spacerujące:)

Pozdrawiamy Was już z Radzastanu.


5 komentarzy:

  1. Piękne zdjęcia i opowieści. Ta o spotkaniu na plaży tak realistyczna, że was tam widziałam ;)
    w tej sielance... przy kawce ;).
    Ściskam
    Dorota

    OdpowiedzUsuń
  2. Wypatrywałam Was w tych tłumach oddających hołd bożkom ale nie udało się?????
    Piękne zdjęcia,cudowne miejsca. A to spotkanie z Maćkiem to fux,niesamowity
    przypadek. Szerokiej dalszej drogi!!!!

    OdpowiedzUsuń
  3. WITAJCIE, posty w tak krótkim po sobie czasie, słodycz na naszą tęsknotę - dziękujemy!!! Piękne zdjęcia i te niesamowite opowieści. Takie klimaty, i ta sielanka na plaży, tez to poczułam... patyk

    OdpowiedzUsuń
  4. Witajcie Kochani!! ,oglądam ,czytam i marzę,żeby znależć się w miejscach gdzie przebywacie,dla mnie to jak bajka najwspanialsza pod słońcem,ale po przebudzeniu zdaję sobie sprawę ile trudu,znoju i meki Was to kosztuje,zebyśmy my mogli delektować się takimi obrazami i opowieściami ,ściskamy Was mocno i czekamy na następne wieści ,powodzenia i uważajcie na siebie.Bogusia z całą ferajną.

    OdpowiedzUsuń
  5. Czytając te wszystkie historie, które wam się przytrafiają jestem pod wrażeniem, to musi być niesamowite przeżycie! Ściskam za Was kciuki i życzę dużo siły na każdy dzień
    PS. zdjęcia są przepiękne
    - Izka z Rymanowa z rodziną

    OdpowiedzUsuń