środa, 21 listopada 2012

Welcom to Iran



Pierwsza granica, na której poproszono nas o zrobienie zdjęcia i to za przyzwoleniem celnika.

Od 5 dni jesteśmy w Iranie. Z zaciekawieniem obserwujemy inną kulturą, panujące zwyczaje i nie ma co mówić, ale codziennie uczymy się czegoś nowego. Już przyzwyczaiłyśmy się do chust na głowie i „długich” ubrań:) i czujemy, że jesteśmy bardziej uważni. 


Granicę przekroczyliśmy dość sprawnie, jednak po odprawie paszportowej, czekał nas jeszcze krótki wywiad np. Imię ojca, zawód, adres zamieszkania, stan cywilny, cel podróży a potem prześwietlenie bagaży i witamy w Iranie. Przy pierwszej wizycie w barze musieliśmy się zmierzyć z walutą irańską. W Iranie funkcjonują dwa nominały pieniędzy (toman i rial). Większość ludzi podaje ceny w tomanach, ale o tym przekonaliśmy się później. Za porcję ryżu z mięsem chcieliśmy zapłacić usilnie 0,30 E. Konwersacja trwała długo, dopóki nie przyszedł mężczyzna mówiący po angielsku. W liczeniu jesteśmy już coraz lepsi.
Przez dwa dni mogliśmy podziwiać piękne góry Azerbejdżanu. Jechaliśmy wzdłuż granicy do Jolfy, a po drodze kontrole straży granicznej (pytania o cel podróży, pochodzenie). Jak na razie ruch na drodze jest bezpieczny, samochody zatrzymują się i ludzie z uśmiechem pozdrawiają nas „Welcome to Iran”.
Po drugiej stronie rzeki Azerbejdżan


W Teheranie chcieliśmy być jak najszybciej, dlatego zdecydowaliśmy się na pociąg z Jolfy. Miasto to zostanie w naszej pamięci, gdyż pierwszy raz mieliśmy nocny konwój policji na sygnale. A było to tak: rozbiliśmy nasze namioty w zacisznym miejscu – malownicze topole. Po 10 minutach przyszedł pan, z którym wywiązała się miła rozmowa - nie ma problemu, możemy tu spać. Zaprosiliśmy go na herbatę ale on zrozumiał, że to my chcemy herbaty. Po chwili przyniósł czajnik, szklaneczki, cukier, stołeczki i w milczeniu popijaliśmy smaczny czaj. Zaprosił nas również do siebie na noc, ale ponieważ mieliśmy już zaścielone łóżka podziękowaliśmy mu. Zaczęliśmy pucować nasze zęby i w międzyczasie chichraliśmy się, że zaraz będziemy mieć wizytę policji. Po kilku sekundach zobaczyliśmy samochód policyjny. Niedaleko naszego biwaku znajdowały się garaże, pewnie ktoś nas zobaczył i zadzwonił na policję. Policjant na początku był dość groźny i bardzo stanowczy. Po sprawdzeniu paszportów kazał nam się spakować do hotelu. Na nic zdały się prośby i częstowanie ciasteczkami, jak również tłumaczenia Pana od herbaty. Policjant był nieugięty i cierpliwie czekał aż się spakujemy. Sprawa była bardzo poważna  bo młodszy sierżant dostał dyrektywę włączenia sygnału. W blasku kolorowych świateł podjechaliśmy pod hotel. Stwierdziliśmy, że chcemy mieć już święty spokój i po krótkiej negocjacji ceny zostaliśmy w apartamentowcu. Miły Azerbejdżański kierowca pomógł nam w formalnościach (mówił po rosyjsku) a także próbował nam wyjaśnić zachowanie policji - rzekomo byli zatroskani o nasze bezpieczeństwo, ponieważ w tym czasie odbywało się święto muzułmańskie, nocne pochody na ulicach. W nocnych kuluarach hotelowych przy herbatce z Azerem rozmawialiśmy o Iranie. On sam był zadowolony, że może z kimś pogadać i stwierdził, że Bóg nas zesłał.

Ruszyliśmy pociągiem do Teheranu z przesiadką w Tabrizie. Oficjalnie nie było już biletów na nocny pociąg, ale jakoś miejsca się znalazły. Większym formalistą okazał się bagażowy i nie chciał zabrać naszych rowerów, w końcu udało się. Zaskoczenie przeżyliśmy w Teheranie kiedy okazało się, że wagon bagażowy jest zamknięty. Trudności komunikacyjne potęgowały napięcie - my swoje a pracownik swoje. Zrozumieliśmy jedno – coś się ma zdarzyć o 10.00. Jak gdyby nigdy nic rozłożyliśmy naszą plandekę, kuchenkę i zrobiliśmy sobie pyszne śniadanko, mając w zasięgu wzroku nasz pociąg. W tej zagadce rowerowej nie dawało nam spokoju uparcie powtarzane słowo „ambor, ambor”. Stwierdziliśmy, że pewnie chodzi o poczekalnie lub bagażownie i w końcu zaczęliśmy pakować klamoty. Z pomocą przyszedł samotnie stojący wózek bagażowy i szybko przenieśliśmy się do głównego budynku dworca. Słowo klucz ambor to nic innego jak bagażownia.



Pierwsze minuty w Teheranie to totalny szok komunikacyjny. W takim mieście jeszcze nie byliśmy, nie ma tutaj zasad ruchu drogowego. Samochody, motocykliści jeżdżą pod prąd, a do tego ogromny smog spalin (część ludzi nosi maseczki). Najważniejsza reguła to dotrzeć jak najszybciej do celu. Po dwóch dniach drogowej dżungli stwierdzamy, że jest to niezła zabawa aczkolwiek trzeba mieć szerokie pole widzenia i niezły tupet. Teheran to miejsce, w którym mieliśmy się dowiedzieć co dalej z naszą podróżą. Wizyta w Ambasadzie Pakistańskiej i odmowa otrzymania wizy zmusza nas do jechania do ZEA, a stamtąd niestety droga powietrzna.  
Na szczęście oprócz spraw organizacyjnych udało nam się troszkę zwiedzić stolicę. Stary bazar jest tak ogromny, że po 2 godz. wymiękliśmy. Ciuchy, biżuteria, tapicerka i inne sprzęty nie leżą w naszych gustach, a do staroci nie dotarliśmy. Zaspakajamy nasze apetyty pysznym, tanim jedzonkiem (duży wybór bakalii, kebaby).
Meczet Imama Khomeiniego z XVIII w.

Zgaduj-Zgadula: podaj nazwę świątyni chrześcijańskiej w Teheranie

W Iranie mamy utrudniony dostęp do kontaktu z Wami. Nie widzimy naszego bloga, ale dzięki naszemu wspaniałemu administratorowi umieszczamy posta – ilość zdjęć ograniczona. Pewnie Iran nie raz nas jeszcze zaskoczy, a na razie uśmiechamy się widząc zakupione jeszcze w Armenii zapasy środków higienicznych (papier toaletowy nie jest już rzadkością).

P.S. Ostatnie dni w Armenii były ekscytujące: dopadł nas śnieg, łapanie stopa, obchodzenie urodzin Steffena ale o tym w następnym odcinku . Sami nie znamy dnia ani godz.

niedziela, 11 listopada 2012

Zakochałam się...

... w Armenii

Bardzo przepraszamy za długie milczenie i nieład w ostatnich postach. Dziękujemy również naszemu administratorowi za pomoc, jaka jest droga i barany każdy widzi:) ale czasem komunikacja wirtualna jest trudna. Na trasie, którą przemierzamy mamy bardzo ograniczony dostęp do internetu. 

Jesteśmy zauroczeni Armenią. Przemierzamy ją z pn na pd i niezmiennie otaczają nas góry. Przełęcze powyżej 2000 m n.p.m. stały się codziennością i tylko od czasu do czasu mówimy "Dzisiaj wjeżdżamy na Rysy". Ogrom przestrzeni, bezkres, natura, spokój... Wszystko to, co lubimy. Naszą uwagę również przyciągają ślady przeszłości. Zwiedziliśmy cmentarz Noratus usytuowany w pobliżu miejscowości Gavar. Na ogromnej przestrzeni znajduje się ponad 800 chaczkarów (nagrobków). Tysiącletnie nagrobki z zachwycającymi ornamentami sąsiadują ze współczesnymi. Normalnym jest, że przez cmentarz przechodzą krowy, czy dzieci jeżdżące na rowerze. Większość nagrobków jest zadbanych. Miejsce wydaje się istotne dla Ormian.




Weselny kamień

Jak już wspominałyśmy, w Armenii często śpimy u ludzi. Każdy nocleg jest nową niespodzianką, ale jednak potrzeba intymności i swobody sprawia, że czasem wybieramy nasze niezawodne domy.  

Niezwykły prysznic (czasami bardzo gorący) na stacji wytwarzania gazu
Przez dwa dni jechaliśmy wzdłuż Jeziora Sevan, które położone jest na ok 1900 m n.p.m. I choć chłód nie sprzyjał kąpieli, to jednak widoczki urzekły nas. Do tej pory nie możemy narzekać na pogodę. Naprawdę jesteśmy szczęściarzami, ale wahania temperatury są mocno odczuwalne.W dzień słoneczko ciągle grzeje ok. 25 C, ale w nocy woda już zamarza. Ania ciągle pedałuje w sandałach, co często jest powodem zdziwienia, ale również nasze domy wzbudzają u ludzi troskę i zaskoczenie. 

Jezioro Sevan

Przed nami kolejny podjazd na przełęcz Sulema (2410 m n.p.m). Rano rozmowa na temat minimum km, które musimy przejeżdżać dziennie, gdyż data wyjazdu z Armenii nieubłaganie się zbliża. Jest godz. 13.00,  aura sprzyja, humory również i samochód z głośną muzyką zatrzymuje się. Kierowca częstuje koniaczkiem i zaprasza na szaszłyki. Wznosimy toasty i dziękujemy za zaproszenie, bo przecież to środek dnia. Ormianin nie odpuszczał, zapytał " Kto jest u nas przywódcą?", roześmialiśmy się i zdecydowaliśmy, że zabawimy max. 2 godz. Jak to się wszystko skończyło, możecie się tylko domyślać...było ognisko z kup, jazda na koniu, łowienie ryb i odwiedzanie krewnych- ruszyliśmy następnego dnia.

Niewinny koniaczek
Na razie jest nas jeszcze niewiele...
I zaczęło się...
Wizyta u krewnych


Nadchodzą posiłki
Przyrządzanie przepysznych szaszłyków i kartoszki






Pojechaliśmy na ryby a w międzyczasie zepsuł się samochód. Steffen był zafascynowany naprawą.
Nabywamy nowych umiejętności, będzie ognisko
Były tańce
A rano czas zmierzyć się z przełęczą
Podjazdu troszkę się obawialiśmy, ale nawet nie spostrzegliśmy kiedy wjechaliśmy na przełęcz. A potem tylko świetny zjazd, piękne widoki i dobra droga. Po kilku zdobytych przełęczach możemy stwierdzić, że nie wysokość jest problemem, a stan nawierzchni drogi oraz warunki atmosferyczne (wiatr). 

Musieliśmy przewietrzyć nasze okulary
Zjazd z przełęczy Sulema


Przełęcz Vorotan (2344  m n.p.m.)
Rezerwat Spandaryan

Drogi armeńskie są raczej dobre, jednak chcieliśmy zobaczyć monaster Tatev i po zjechaniu na boczną drogę pożegnaliśmy się z asfaltem. Do monasteru poprowadzona jest kolejka górska. Choć wahaliśmy się nad tą przyjemnością to okazało się, że przewóz rowerów zabroniony. Wszystko wyszło nam na dobre bo widoki przepiękne, góry monumentalne (wspominałyśmy nasze Taterki) i niesamowita cisza. Po drodze miały być gorące źródła w pobliżu Diabelskiego Mostu, więc w pełnym rynsztunku ruszyliśmy na wielkie oczyszczenie. Zobaczyliśmy wielką "wannę", ale woda raczej chłodna. Mimo to pranie i kąpanie było wyśmienite. Na szczęście żaden turysta nie zmącił naszego relaksu:)

Malowniczy podjazd

Nasi utrudzeni towarzysze
Ten uśmiech mówi wszystko
Dotarliśmy do Tatev i zostaliśmy zaproszeni przez właściciela sklepiku na nocleg do jego ogrodu. Okazało się, że on mieszka w pobliżu, a tak naprawdę byliśmy gośćmi jego babuszki. Komunikacja była dość trudna, ale czasami wymowna:) Z powodu przeziębienia Steffena zrobiliśmy sobie jeden dzień przerwy. Babuszka raczyła nas ziołowym czajem i specyfikiem, którego pochodzenia do tej pory nie znamy. Wydaje nam się, że było to suszone mięso, które popijaliśmy w herbacie. Zauważyłyśmy, że babuszka szczególnie zaopiekowała się męskim Skorpionem - cukiereczki, herbatka. Sytuacja, która rozbawiła nas do łez to wręczenie mu dwóch białych róż. Miałyśmy ubaw po pachy, ale bohater nie podzielał naszego humoru.
Niewinność...

Nasi gospodarze- Nora i Armen
Monaster Tatev - zrobił na nas dobre wrażenie. Polecamy

Odcinek z Tatev do Norashenik wymagający.
Z powodu długiego milczenia trudno nam teraz opisać wszystko to, co byśmy chcieli. Do granicy pozostało ok 150 km. Niby niedaleko, ale wokół nas ciągle góry. Powoli myślimy o Iranie i jesteśmy go ciekawi.
Pozdrawiamy Was ciepło!

Mamy spore zaległości w Zgaduj- Zgaduli.
1. Czego jemy bardzo dużo a czasami nawet za? tribond: fryzura- kwiat- ubranie
2. Jaka nazywa się rower Steffena? Podpowiedź: nazwa gry planszowej w skojarzenia
3. W jakiej miejscowości przekraczać będziemy granicę z Iranem? Rebus: imię żeńskie + znak zodiaku