Pierwsza granica, na której poproszono nas o zrobienie zdjęcia i to za przyzwoleniem celnika. |
Od 5 dni jesteśmy w Iranie. Z
zaciekawieniem obserwujemy inną kulturą, panujące zwyczaje i nie ma co mówić,
ale codziennie uczymy się czegoś nowego. Już przyzwyczaiłyśmy się do chust na
głowie i „długich” ubrań:) i czujemy, że jesteśmy bardziej uważni.
Granicę przekroczyliśmy dość
sprawnie, jednak po odprawie paszportowej, czekał nas jeszcze krótki wywiad np.
Imię ojca, zawód, adres zamieszkania, stan cywilny, cel podróży a potem
prześwietlenie bagaży i witamy w Iranie. Przy pierwszej wizycie w barze
musieliśmy się zmierzyć z walutą irańską. W Iranie funkcjonują dwa nominały
pieniędzy (toman i rial). Większość
ludzi podaje ceny w tomanach, ale o tym przekonaliśmy się później. Za porcję
ryżu z mięsem chcieliśmy zapłacić usilnie 0,30 E. Konwersacja trwała długo,
dopóki nie przyszedł mężczyzna mówiący po angielsku. W liczeniu jesteśmy już
coraz lepsi.
Przez dwa dni mogliśmy podziwiać
piękne góry Azerbejdżanu. Jechaliśmy wzdłuż granicy do Jolfy, a po drodze
kontrole straży granicznej (pytania o cel podróży, pochodzenie). Jak na razie
ruch na drodze jest bezpieczny, samochody zatrzymują się i ludzie z uśmiechem pozdrawiają
nas „Welcome to Iran”.
Po drugiej stronie rzeki Azerbejdżan |
W Teheranie chcieliśmy być jak
najszybciej, dlatego zdecydowaliśmy się na pociąg z Jolfy. Miasto to zostanie w
naszej pamięci, gdyż pierwszy raz mieliśmy nocny konwój policji na sygnale. A
było to tak: rozbiliśmy nasze namioty w zacisznym miejscu – malownicze topole.
Po 10 minutach przyszedł pan, z którym wywiązała się miła rozmowa - nie ma
problemu, możemy tu spać. Zaprosiliśmy go na herbatę ale on zrozumiał, że to my
chcemy herbaty. Po chwili przyniósł czajnik, szklaneczki, cukier, stołeczki i w
milczeniu popijaliśmy smaczny czaj. Zaprosił nas również do siebie na noc, ale
ponieważ mieliśmy już zaścielone łóżka podziękowaliśmy mu. Zaczęliśmy pucować
nasze zęby i w międzyczasie chichraliśmy się, że zaraz będziemy mieć wizytę
policji. Po kilku sekundach zobaczyliśmy samochód policyjny. Niedaleko naszego
biwaku znajdowały się garaże, pewnie ktoś nas zobaczył i zadzwonił na policję. Policjant
na początku był dość groźny i bardzo stanowczy. Po sprawdzeniu paszportów kazał
nam się spakować do hotelu. Na nic zdały się prośby i częstowanie ciasteczkami,
jak również tłumaczenia Pana od herbaty. Policjant był nieugięty i cierpliwie
czekał aż się spakujemy. Sprawa była bardzo poważna bo młodszy sierżant dostał
dyrektywę włączenia sygnału. W blasku kolorowych świateł podjechaliśmy pod
hotel. Stwierdziliśmy, że chcemy mieć już święty spokój i po krótkiej
negocjacji ceny zostaliśmy w apartamentowcu. Miły Azerbejdżański kierowca
pomógł nam w formalnościach (mówił po rosyjsku) a także próbował nam wyjaśnić
zachowanie policji - rzekomo byli zatroskani o nasze bezpieczeństwo, ponieważ w
tym czasie odbywało się święto muzułmańskie, nocne pochody na ulicach. W
nocnych kuluarach hotelowych przy herbatce z Azerem rozmawialiśmy
o Iranie. On sam był zadowolony, że może z kimś pogadać i stwierdził, że Bóg
nas zesłał.
Ruszyliśmy pociągiem do Teheranu
z przesiadką w Tabrizie. Oficjalnie nie było już biletów na nocny pociąg, ale
jakoś miejsca się znalazły. Większym formalistą okazał się bagażowy i nie
chciał zabrać naszych rowerów, w końcu udało się. Zaskoczenie przeżyliśmy w
Teheranie kiedy okazało się, że wagon bagażowy jest zamknięty. Trudności
komunikacyjne potęgowały napięcie - my swoje a pracownik swoje. Zrozumieliśmy
jedno – coś się ma zdarzyć o 10.00.
Jak gdyby nigdy nic rozłożyliśmy naszą plandekę, kuchenkę i zrobiliśmy sobie
pyszne śniadanko, mając w zasięgu wzroku nasz pociąg. W tej zagadce rowerowej
nie dawało nam spokoju uparcie powtarzane słowo „ambor, ambor”. Stwierdziliśmy,
że pewnie chodzi o poczekalnie lub bagażownie i w końcu zaczęliśmy pakować
klamoty. Z pomocą przyszedł samotnie stojący wózek bagażowy i szybko
przenieśliśmy się do głównego budynku dworca. Słowo klucz ambor to nic innego
jak bagażownia.
Pierwsze minuty w Teheranie to
totalny szok komunikacyjny. W takim mieście jeszcze nie byliśmy, nie ma tutaj
zasad ruchu drogowego. Samochody, motocykliści jeżdżą pod prąd, a do tego ogromny
smog spalin (część ludzi nosi maseczki). Najważniejsza reguła to dotrzeć jak
najszybciej do celu. Po dwóch dniach drogowej dżungli stwierdzamy, że jest to
niezła zabawa aczkolwiek trzeba mieć szerokie pole widzenia i niezły tupet.
Teheran to miejsce, w którym mieliśmy się dowiedzieć co dalej z naszą podróżą.
Wizyta w Ambasadzie Pakistańskiej i odmowa otrzymania wizy zmusza nas do
jechania do ZEA, a stamtąd niestety droga powietrzna.
Na szczęście oprócz spraw
organizacyjnych udało nam się troszkę zwiedzić stolicę. Stary bazar jest tak
ogromny, że po 2 godz. wymiękliśmy. Ciuchy, biżuteria, tapicerka i inne sprzęty
nie leżą w naszych gustach, a do staroci nie dotarliśmy. Zaspakajamy nasze
apetyty pysznym, tanim jedzonkiem (duży wybór bakalii, kebaby).
Meczet Imama Khomeiniego z XVIII w. |
W Iranie mamy utrudniony dostęp
do kontaktu z Wami. Nie widzimy naszego bloga, ale dzięki naszemu wspaniałemu
administratorowi umieszczamy posta – ilość zdjęć ograniczona. Pewnie Iran nie
raz nas jeszcze zaskoczy, a na razie uśmiechamy się widząc zakupione jeszcze w
Armenii zapasy środków higienicznych (papier toaletowy nie jest już
rzadkością).
P.S. Ostatnie dni w Armenii były
ekscytujące: dopadł nas śnieg, łapanie stopa, obchodzenie urodzin Steffena ale
o tym w następnym odcinku .
Sami nie znamy dnia ani godz.