W Shiraz
jak wspominaliśmy w poprzednim poście udało nam się przedłużyć wizy. Mieliśmy
przed sobą perspektywę kolejnych dwóch tygodni . Wydawać by się mogło, że to
długi okres czasu jednak czas i km są również relatywne i zależą od środka
transportu. Przejażdżka nocnym autobusem to prawie 10-14 dni jazdy rowerem, a
chcieliśmy zobaczyć jak najwięcej.
A więc kolejna nocka w autobusie
i o 6.00 rano budzimy się w Kerman. Przywitała nas ładna pogoda, a deszcz na
szczęście pozostał w Shiraz. Lekko zblazowani udajemy się na poszukiwanie
hostelu. Należy nadmienić, że czasem przy tej prozaicznej czynności w Iranie
czujemy się jak ślepcy...Mamy wprawdzie adres, ale i tak nie jest to proste
gdyż niestety nazwy hoteli są w języku farsi, a my ciągle jesteśmy analfabetami. Ponadto Irańczycy chcą
bardzo pomóc i nawet jeśli nie mają pojęcia gdzie jest dany hostel i tak wskażą
jakiś kierunek. Ponadto pierwszy raz zdarzyło nam się, że widok rowerów
spowodował odebranie nam klucza od pokoju (pracownik Hotelu Reza nie jest
pasjonatem rowerów).
Troszkę niewyspani, udajemy się w
końcu na rekonesans miasta. Bazar to miejsce nie tylko podziwiania towarów, ale
tym razem to czas spotkania z ludźmi. Przypadkowo poznani panowie zaprosili nas
na mecz piłki nożnej. Drodzy Rodacy, musimy się przyznać do totalnej porażki
sportowej jaka rozegrała się w Kerman. Ale walczyliśmy jak lwy, śmialiśmy się
do rozpuku, jednak drużyna irańska wygrała bezkompromisowo...
|
Fajki wodne są bardzo
powszechne w Iranie |
|
Mega zaangażowanie bramkarza |
|
Bardzo się staraliśmy, ale nasi
gospodarze byli lepsi, może na rowerach byłoby lepiej. |
|
Kadra międzynarodowa |
Na bazarze poznaliśmy również
lokalnego przewodnika, który zaprosił nas do przepięknej herbaciarni Vakil.
Herbaciarnie irańskie są napradę mega klimatyczne. Na rozległych łożach popija
się pyszną herbatkę ze słodkimi łakociami. Bardzo kulturalny jegomość Hossein
Vatani (polecany w Lonely Planet) chciał koniecznie zorganizować nam wycieczkę
na pustynie, jednak szybko zdał sobie sprawę,
że ma do czynienia z nisko-budżetowcami i niezależnymi rowerzystami. Mimo
to polecił nam pewne miejsca, które powinniśmy zobaczyć w okolicy.
|
Przesympatyczny Doktor Inżynier Hamed, barwna postać w Kerman. |
W Kerman zwiedziliśmy również
muzeum poświęcone wojnie irańsko- irackiej. Jak przez mgłę pamiętamy wzmianki w
telewizji o tym wydarzeniu. Tutaj mogliśmy zobaczyć naprawdę bardzo ciekawą
ekspozycję, dużo eksponatów (czołgi, armaty, łodzie) oraz dramatyczne zdjęcia
ukazujące obraz wojny. Niestety napisy w języku angielskim są bardzo lakoniczne.
|
Żółte postacie to Irańczycy,
zielone- Irakijczycy. |
|
Weszliśmy do okopów i w blasku latarki zobaczyliśmy kolejną bardzo ciekawą ekspozycję |
Z Kerman ruszyliśmy w kierunku
Kaluts i bez wątpienia był to jeden z najpiękniejszych odcinków w Iranie.
Najpierw 40 km podjazdu na przełęcz
(ok.2500 m n.p.m), następnie 2 km tunelu, a potem tylko w dół i w dół. Wiatr
pod kaskiem, przeszywające zimno i łzy, które utrudniają widoczność. Należało
bardzo uważać, gdyż przy zakrętach kierowcy mocno je ścinali, ale było super.
|
Droga na przełęcz |
Z burczącymi brzuchami dojechaliśmy
do Sirach, gdzie zapytaliśmy o restaurację. Już po chwili zostaliśmy zaproszeni
przez lokalnego piekarza na noc do swojego domu. Po raz kolejny okazało się, że
brak znajomości wspólnego języka nie jest przeszkodą do spędzenia bardzo miłego
wieczoru. Zaraz przyniesiono nam też zamrożonego kurczaka ze sklepu -chwila
konsternacji bo co z tym zrobić,
ale gospodyni wzięła ptaszysko w swoje ręce i przyrządziła go pysznie. Zaraz
zjawili się sąsiedzi, bliższa i dalsza rodzinna i w towarzystwie słownika
obrazkowego i książki do nauki angielskiego w języku farsi, zaczęła się rozmowa np. jakie mamy
pieczywo w Polsce oraz czy nosimy czadory w naszym kraju.
|
Z dzieciakami nawiązujemy szybki kontakt, bariera językowa jest bez znaczenia.
|
|
Nasza
gospodyni Mariam ze swoją matką. |
Droga z Sirach do Shahdad to
niesamowite widoki. Formacje skalne, różnorakie kolory gór, przestrzeń tworzyły
bajeczny krajobraz. Nie mogliśmy nasycić naszych oczu.
W Shahdad udaliśmy się na poszukiwanie
legendarnej wioski Liliputów. Troszkę mieliśmy inne wyobrażenie o tym miejscu, dlatego
kluczyliśmy po bezdrożach pustynnych, zanim w końcu dodarliśmy do celu. Samo
miejsce troszkę nas zawiodło, ale poszukiwanie było już w sobie przyjemne.
|
Gdzie Ci Lilipuci... |
|
Halo, halo jest tu Ktoś? |
|
Guliwer nadchodzi | | |
|
W
końcu znaleźliśmy .... |
A potem hotel pod gwiazdami,
zapach ogniska i w końcu mięciutki piasek pod stopami.
|
Ogień
to tajemnicza moc |
|
W
końcu prawdziwa pustynia |
Kolejne kilometry to krajobraz
pustynny. Pustynia z pewnością nie jest monotonna, różne struktury piasku
zmieniają się z każdym kilometrem. Nagle widzimy białą pokrywę na ziemi. Chwila
ekscytacji , że to może śnieg, ale rozum podpowiadał zupełnie coś innego , a
kubki smakowe tylko to potwierdzają – to sól. Naszym celem była Kaluts, w
której znajdują się zamki z piasku. Znowu rozbieżność oczekiwań, gdyż niektórzy
z nas mieli wyobrażenia standardowego
zamku, a tu natura jest panem i budowniczym. Ciekawe formacje skalne wyglądały
jak zamki, rzeźby, a wielość i kształt zachwycał. Każdy z nas mógł mieć tutaj
swój zamek. Niektórzy nie dawali za
wygraną. Zatrzymaliśmy na omal pustej drodze samochód, by spytać gdzie jest ten
zamek. W
samochodzie było pięciu wojskowych, którzy nie mówili po angielsku.
Narysowaliśmy zamek na piasku, który wzbudził totalne obopólne rozbawienie. Oni
nie zrozumieli czego chcemy, my
pogodziliśmy się z rzeczywistością.
Z małym niedosytem pojechaliśmy na kawę do jednego z zamków.
|
Czas w końcu na sjestę | |
|
Zapraszamy na zamczysko |
|
Strażnik rowerów |
Droga powrotna była łatwiejsza,
wiatr popychał nas do przodu, ale wieczór zbliżał się nie ubłagalnie. Zaczęliśmy
się zastanawiać co robić, gdyż do Shahdad pozostało nam 30 km. I nagle zjawili
się nasi wcześniej poznani wojskowi i podrzucili nas na pace do miasta. W Shahdad
udaliśmy się do restauracji , w której dzień wcześniej jedliśmy obiad.
Właściciel bez problemu pozwolił rozbić namiot na ogrodzie. Rano zażyczył sobie
nieproporcjonalną stawkę za noc. Zapłaciliśmy większą część pieniędzy, ale
toalety i brama wjazdowa nadal pozostawały zamknięte. W końcu powołaliśmy się
na przewodnika, który często odwiedza tamte okolice i zostaliśmy uwolnieni.
Byliśmy zdegustowani.
Powrotna ta sama droga nie
napawała optymizmem i postanowiliśmy, że złapiemy stopa. Chodziło również o czas.
I tak wróciliśmy do Kerman, a potem znowu nocny autobus tym razem do Bandar
abbas na południe Iranu. Chcieliśmy złapać jak najwięcej promieni słonecznych
przed Nepalem i Święta Bożego Narodzenia spędzić na wyspie Qeshm.