|
Witamy w kolejnej odsłonie |
Z
Esfahan udaliśmy się w stronę Shiraz drogą na wschód, tak aby zwiedzić Toudeshk
i Yazd. Kręciło się łatwo – droga jak stół, ciepełko i piękne słońce. Jednak przy
głównej drodze krajobrazowo niewiele poruszeń, ładny fragment górski za Toudeshk.
Niestety na tej trasie panuje duży ruch samochodowy. Łatwiej było znieść hałas
dzięki słuchawkom na uszach z muzyką, która też dodawała skrzydeł.
|
Góry Mārshinān |
Było
już ciemno, kiedy zaczęliśmy szukać miejsca na biwak przy wiosce Kuhpāyen. Mieliśmy wjeżdżać na pustynię, gdy zatrzymał się samochód, z
którego wysiadło małżeństwo, zapraszając nas do swojego domu. Mieliśmy chatę
dla siebie, właściciele mieszkali w domu obok. Radość była podwójna, bo
miałyśmy zaplanowane krzewienie polskiej tradycji - dzisiaj Andrzejki. Zadomowiliśmy
się szybko – ciepły prysznic, przygotowanie kolacji, w międzyczasie ćwiczenia
rozciągające prowadzone przez Songho i pierwsze pukanie do drzwi –
odwiedziny gospodarzy. Chwila przerwy i ponowne pukanie – oto gospodarze z
innymi członkami rodziny. Po chwili w pokoju zgromadziła się grupka kilkunastu
osób - rodziny, przyjaciół – ciekawych przybyszy na rowerach. Zaprosiliśmy ich
na kolację - na szczęście „sypnęło się” nam za dużo makaronu;) Z dodatkiem
„eggplantów”- sosu pomidorowego z warzywami - jest stałym składnikiem naszego
kolacyjnego menu.
Świetne
humory, sesje zdjęciowe, bariera językowa pokonana. Pożegnaliśmy
się z gośćmi;) i rozpoczęłyśmy przygotowania do Andrzejek. Przy dźwiękach
znakomitych „Guseł” Lao Che działy się polskie czary-mary... Lanie wosku, na rozruch
„Kogo pierwszego czeka zamążpójście” czyli „Który but najbliżej drzwi”, losowanie
przedmiotów z przypisywaniem symboliki (tu np. dowiedzieliśmy się o zwyczaju w
Korei Pd. dawania podczas wesela papieru toaletowego jako symbolu szczęścia). Zabawa
była przednia i stała się też okazją do wzajemnego osobistego i kulturowego
poznania.
|
Wioska Kuhpāyen. Kolejny raz
doświadczyliśmy wielkiej gościnności Irańczyków |
|
Afryka, owoc, niedookreślony stwór, renifer i inne
tajemnicze zjawy... |
Przed
Toudeshk zatrzymaliśmy się, aby ustalić plan działania – jakby nie było, wioska
ta była jednym z głównych celów, dla których wybraliśmy tę drogę. Już mieliśmy
dzwonić do Mohammada Jalali, przewodnika rekomendowanego przez Lonely Planet,
ale podjechał samochód z którego wysiadł tenże. Po usłyszeniu oferty
stwierdziliśmy, że na nasze potrzeby i ograniczone możliwości czasowe wystarczy
nam samodzielne zwiedzenie wioski. A.P. zaczęła negocjować cenę, ale Mohammad
zaproponował nam skróconą wersję „za free”. Oprowadził nas po wiosce - dowiedzieliśmy
się m.in. jak są budowane domy z mieszanki błota, piasku i roślin, a także o
systemie nawadniania. Żałowaliśmy, że nie mieliśmy możliwości zobaczenia
wnętrza tradycyjnego domu i zabrakło nam kontaktu z mieszkańcami. Trochę nas
zrażał przesadnie „nauczycielski” sposób przekazywania wiedzy.
Pierwotnie
chcieliśmy pojechać na noc na pustynię, ale ostatecznie przyjęliśmy zaproszenie
Mohammada i rozbiliśmy nasz obóz na podwórku domu gospodarza (Mohammad prowadzi
dla turystów „Tak-Taku Homestay”). Przy wieczornej rozmowie A.P. miała wykład o
„większej otwartości” – wyglądało na to, że trudno mu było przyjąć, iż kobieta rozpoczęła
negocjacje i otwarcie(!) stawiała sprawę.
Chcieliśmy
zapłacić za poświęcony nam czas i udostępnione miejsce na nocleg, ale Mohammad
nie chciał przyjąć pieniędzy „z sympatii dla braci rowerowej”. Zrobiło się
trochę zamieszania, my lubimy jasny układ, ale upór gospodarza zwyciężył.
Pożegnaliśmy się w miłej atmosferze w tolerancji dla „różnic kulturowych”.
|
Toudeshk. Domy z cegieł wyrabianych z mieszanki błotnej (badgirs) |
|
Rezerwuar wodny używany do dzisiaj |
|
Drzwi z dwiema rodzajami klamek. Lewa zapowiada przyjście mężczyzny,
prawa -kobiety. |
|
Nasza ekipa z Mohammadem i Johnem z Nowej Zelandii |
Kolejny
dzień jazdy przez pustynię za nami – słonko grzeje, ale wieczorem szybko się
ochładza. Po drodze Songho inicjuje zbiórkę opału na ognisko i zatrzymujemy się
na nocleg przy fortecy w Now gonbad, miejscu polecanym przez Mohammada. Świetna
miejscówka na rozbicie namiotu. Rozmowy przy cieple ogniska trwały do późnych
godzin nocnych.
|
Sonhgo zajął I. miejsce w zbieraniu
opału | | | |
|
Now gonbad. Cisza i fajny klimat |
|
Gotowanie z naszym wyposażeniem dla piątki
głodomorów to prawdziwa logistyka kuchenna |
Następnym
dłuższym przystankiem był Yazd - historyczne miasto Jedwabego Szlaku, przez
które przejeżdżał również Marco Polo. Yazd jest również znaczącym miejscem dla
wyznawców Zoroastranizmu – tutaj mieści się największa i najaktywniejsza ich
grupa na terenie Iranu.
Zatrzymaliśmy
się w hotelu Silk Road Hotel w Starym Mieście. Hotel ma bardzo ładną tradycyjną
architekturę, wiele uroczych detali tworzy wyjątkowe wnętrze. Jest również
miejscem spotkań dla Irańczyków. Na pierwszy rzut oka wydawało się, że to hotel
nie naszą kieszeń, ale cena okazała się bardzo przyzwoita (łącznie z pysznym
śniadaniem).
Wg
Unesco stara część Yazd jest jednym z najstarszych miast na ziemi. Prawie
wszystkie budynki są zbudowane z cegieł błotnych wysychających na słońcu.
Zapuściliśmy się i my w labirynt wąskich uliczek Starego Miasta, mijając po
drodze kolorowe bazary.
|
Na bazarze | |
|
Yazd słynie z różnorodnych wież wietrznych, służących do
wentylacji powietrza | | | | | | | | | | | |
|
Meczet Jameh |
|
Mozaika z wnętrza Meczetu Jameh |
|
Klimatyczny Silk Road Hotel |
Trasę
do Shiraz postanowiliśmy przejechać autobusem. Ciągle mieliśmy napięty czas z
uwagi na kończącą się wizę i niewiadomą co do dalszego pobytu w Iranie.
Zatrzymaliśmy się przed Shiraz, aby następnego dnia udać się do Persepolis.
Wysiedliśmy w nocy w szczerym polu w miejscowości Marvdasht. Zimno, ciemno,
zaczynamy szukać miejscówki. Podczas poszukiwań natykamy się na wyglądający na opuszczony
budynek. Po chwili jednak okazuje się, że jest on domem dla starszego
mężczyzny. Zgadza się, żebyśmy rozbili namioty na podwórku. Niewiele możemy
sobie opowiedzieć, ale mimo to nawiązuje się serdeczny kontakt. Dziadzia
Shambet jest bardzo ciepłym staruszkiem, mieszkającym samotnie w ubogiej izbie.
Dzielimy się z nim jedzeniem, obdarowujemy czym możemy, a przy pożegnaniu ze
łzami w oczach wskazuje na niebo, że On nas zesłał.
|
Dziadzia Shambet |
Następnego
dnia pojechaliśmy do Persepolis. W drodze mówiłyśmy do siebie, że pewnie
jeszcze wrócimy do naszego dziadka.
Takht-e Jamshid
to ruiny jednego z miast
Imperium Perskiego, splądrowanego w 330 r. p.n.e. przez armię Aleksandra
Wielkiego. Imponujące bramy, kolumny, bardzo dobrze zachowane płaskorzeźby, dają
wyobrażenie niegdysiejszego ogromu miasta.
|
W niewielkim parku z ptakami przed wejściem do ruin |
|
Rzeźba w pałacu wybudowanym przez Xerxesa (486 – 66 p.n.e.) |
|
„Tachara” |
|
Góry będące tłem Takht-e Jamshid |
|
Wielka Piątka |
W
Persepolis spędziliśmy prawie cały dzień, więc stało się tak jak
przewidywałyśmy. Z prowiantem dla dziadzia wróciliśmy do niego na noc. Z
uśmiechami od ucha do ucha zapukaliśmy do Jego drzwi. Przywitaliśmy się jak
starzy dobrzy znajomi i spędziliśmy razem wesoły wieczór.
|
Shiraz. Mausoleum Hafeza
–jednego z wielkich poetów – obok Saadi- Shiraz |
Trasa: Esfahan- Kuhpāyeh-Toudeshk-Nā’in-Aqdā-Ardakān-Yazd-Marvdasht (autobus) - Takht-e Jamshid (Persepolis)-Shiraz
Z zapartym tchem obejrzeliśmy zdjęcia i pochłonęliśmy opowieści /Ja,Tata,Dancia/.
OdpowiedzUsuńStwierdzamy że to co oglądacie,w ogóle te niesamowite spotkania warte są wyrzeczeń jakie ponosicie. Buziolki od Raciborzan
Bardzo sympatyczny ten Wasz Dziadzio,przypomina mojego Tatę/86-latka/.
OdpowiedzUsuńSzkoda że jest tak daleko od nas,byłoby Go czym częstować bo tradycyjnie jedzenia świątecznego zostało na kolejny tydzień.
Pięknie, pięknie, pięknie!!!! Każda odsłona waszej podróży to fantastyczne przeżycie! Oby Nowy Rok był dla Was równie bogaty w przyjazne spotkania i wymiany kulturowe. Tymczasem szampańskiego sylwestra !!!!
OdpowiedzUsuńJeszcze jedna wyprawa rozwija się na całego a One znów Afrykę wywróżyły w Andrzejki.
OdpowiedzUsuńOj ciągnie wilka do lasu. Musicie się skumać z Hajerem który włóczy się gdzieś po Indiach.