Do granicy greckiej było "rzut beretem", a A.P. ciągle w sakiewce trzymała dinary. Wg naszej mapy miała być jeszcze 1 miejscowość, a tu zdziwienie - granica. Jedyną możliwością wydania drobniaków była restauracja "Automat";) Degustacja trzech rodzajów kawy bezcenna:)
|
Gdzie ta wyrafinowana porcelana... |
Pierwszymi nauczycielami greki byli celnicy. Dzięki przygodzie miłosnej z Polką celnik przywitał nas rozbrajającym "dzień dobry". Kupa śmiechu i stworzenie podstawowego słowniczka greckiego. W kolejnym okienku wywiązała się rozmowa z policjantem. Pan myślał, że pędzimy z prędkością światła i 75 km przemierzymy w godzinę do półtorej:) Poczułyśmy też odmienne podejście. Celnik zaproponował nam zimną wodę, my szybko wylałyśmy z naszych kulbaków ciepłą ciecz i podałyśmy butelki. Przyniósł nam dużą colę, sprita i nektarynki. I wszystko byłoby super, ale A.S jest przywiązana do swojej butli-bidonu, a on najprawdopodobniej już wyrzucił ją do kosza. Nie do końca chyba zrozumiał nasze potrzeby, ale przecież w podróży trzeba myśleć praktycznie...
Za chwilę pojawiła się ścieżka rowerowa - poczułyśmy, że wjechałyśmy do innej czasoprzestrzeni. Nasz wzrok przyciągnęły cztery ogromne wiatraki, a A.P. szybko zobaczyła się na jednym z ramion z machającymi nogami:) Takie małe marzenie A.P.
|
Przyjrzyjcie się dobrze - A.P. macha do Was |
Od kilku dni czujemy dość silny wiatr we włosach, niestety nie w naszym kierunku. Ale poza tym pogoda świetna - od początku wyjazdu padało tylko pół godziny.
Grecja przywitała nas polami bawełny (tak nam się przynajmniej wydaje). Dla nas to dość egzotyczna roślina, dlatego chciałyśmy ją poznać wszystkimi zmysłami (prawie). Nasze praktyczne podejście od razu nasunęło skojarzenie, że bawełnę wykorzystałybyśmy do celów kosmetycznych (gdzie nasz romantyzm...aż strach się bać co będzie za kilka miesięcy).
W poszukiwaniu wody zjechałyśmy na boczną drogę, gdzie mogłyśmy poćwiczyć z lokalnym chłopakiem naszą grekę - "kalimera" (dzień dobry) i "efhariszto" (dziękuję). Prawdziwe wyzwanie dopiero przed nami - czytanie. Mogłoby to być świetne ćwiczenie, jak zrozumieć dyslektyka. Widzisz litery, ale one nie tworzą wyrazu. Właśnie składałyśmy literki, gdyż napotkane drogowskazy nic nam nie mówiły, a my nie miałyśmy pojęcia w którą stronę jechać. Słońce chyliło się ku zachodowi, a my dalej duuuukamy. Z pomocą przyszedł pan, który okazał się burmistrzem miasteczka Gallikos. Razem z żoną rozpisali nam drogę, a później zapytali gdzie śpimy. Odpowiadamy bardzo beztrosko "wszędzie gdzie bezpiecznie" :) Zaproponowali nam nocleg na stadionie, a konkretnie w szatni sportowców. Jak tu nie wierzyć w dobrych ludzi.
|
Jak to przyjemnie zrelaksować się przy miotle - dawno nie było tutaj sportowców |
|
Nie było piłki do grania, to coś trzeba było robić z czasem |
Dojechałyśmy do naszego celu - Saloniki. Po mieście poruszałyśmy się prawie jak po Krakowie. Coraz mniej przerażają nas wielkie metropolie, a szukanie sklepu ze sprzętem elektronicznym to dla nas bułka z masłem;) Akcja "aparat" sfinalizowana, ale nie obeszło się bez "przygody". Po dwóch godzinach od zakupu, zdałyśmy sobie sprawę, że nie mamy gwarancji. Szybkie odświeżenie sytuacji, nerwowa atmosfera i cel był jeden... kontener na śmieci. Pod stertą kartonów były nasze reklamowe gazetki, a w nich złośliwe krasnale schowały paragon :) Poza tym wszystko dobrze.
|
Jest aparat - jest radość |
A teraz już czas szukać kryjówki w wielkim mieście. Pozdrawiamy Wszystkich!
P.S. Tym razem bardzo łatwa zgadula - uczymy się greki. Podajcie 2 litery greckie, skojarzenie do jednej to narzuta, do drugiej - taniec.